sobota, 22 marca 2014

Rozdział 23.

Rozdział nie sprawdzany.... Ostrzegam, że błędów może być mnóstwo. 
Postaram się je poprawić w najbliższym czasie, ale jak na razie tego czasu nie mam. 

Rozdział tragiczny.... Nie miałam weny, a chciałam coś wam wstawić bo rozdziały już i tak dodaję bardzo rzadko. Mam nadzieję, że mimo wszytko mnie nie opuścicie :)
Obiecuję poprawę... 
Ianka :*






Po drodze do jej mieszkania spotkali kilku alkoholików, narkomanów, i alfonsów. Każdy obok którego przechodzili wyraził swoją zacną opinie na jej temat. Spotkała się z takimi wyzwiskami jak 'dziwka', 'puszczalska', 'łowczyni fortun', 'jednonocna przygoda'. Kol każdemu z nich chciał porządnie przywalić. Raz prawie by to zrobił. Powstrzymał go tylko jej głos. Mówił  ' nie warto ', ale tak naprawdę było warto. Od teraz była z nim. Będzie ją chronił, chodź by miał umrzeć. Na to się jednak nie zanosiło. Nikt nie miał kołka z białego dębu. Chwileczkę on znał kogoś kto go miał. Ale czy będzie w stanie go nim zabić? Chyba nie. Ale nigdy nic nie wiadomo. Przykro byłoby stracić swojego przyrodniego brata. Gdy weszli do jej rudery zwanej mieszkaniem. Po wcześniejszym zaproszeniu dziewczyna poszukała na ścianie czegoś co miało przypominać włącznik światła. Chwilę później w pokoju zrobiło się jasno. Pierwotny zobaczył wtedy: obdrapane ściany, niekompletną podłogę, gołą żarówkę wiszącą na samym środku. Nie obyło się też bez zwisających drzwi szafki kuchennej, stołu bez jednej nogi, który podpierał ścianę. Materac leżący w końcu pokoju służył za łóżko, a obok niego stał mały koszyk z zabawkami. Tak to z pewnością nie było mieszkanie w którym mieli mieszkać zdrowi na umyśle ludzie. Wraz z rozbłyśnięciem światła mały chłopiec , który spał w swym drewnianym łóżeczku otworzył swe czarne pełne zmęczenia przeplatanego z cierpieniem oczy. Były takie same jak oczy Sary - stwierdził Pierwotny.
- Co on tu robi? - zapytał zaniepokojonym, zaspanym głosem.
- To Kol pomoże nam się stąd wybić - wyjaśniła.
- I skończy się tak jak zawsze? - zapytał ponownie.
- Nie - zaprzeczył Mikaelson po kilku sekundach przemyślenia.
Po tym słowie Sara wzięła go w kąt pokoju i szepnęła zła.
- Czemu mu to powiedziałeś? Teraz będzie miał niepotrzebną nadzieję.
- Nie żadną niepotrzebną. Teraz jesteście pod moją opieką. Wyjedziemy stąd. Gdzie tylko chcesz i będziemy wiedli szczęśliwe, długie życie.
- Nie!!! - wykrzyczała tak, że siedzący na łóżku malec się przestraszył.
- Dlaczego znowu nie?
- Wyjdź stąd!
- Tylko jeśli wy wyjdziecie ze mną - rzekł.
- My nigdzie się nie wybieramy, ale ty tak - powiedziała i wypchnęła go za drzwi.
Żałowała, że w ogóle zaprosiła go do środka. Teraz mógł tu wejść kiedy tylko zechciał. Dlatego gdy tylko zobaczyła jak Kol wsiada do samochodu wzięła brata na ręce i poszła do opuszczonego mieszkania po drugiej stronie korytarza. Warunki były tam jeszcze gorsze niż u niej. Był jednak jeden plus. Wampir nie mógł tu wejść. Po zaśnięciu chłopca poszła wzięła swoje rzeczy i wróciła tam gdzie teraz było jej miejsce.

Zanim Pierwotny wsiadł do samochodu kopnął kilka razy w jego koło. Był wściekły kochał ją, ale ona go nie chciała. A z pewnością nie chciała się angażować. Dlaczego on tak zrażał do siebie kobiety. Najpierw Ally teraz Sara kto będzie następny? Przez tysiąc lat nie kochał nikogo. Gardził ludźmi, a teraz zakochał się w dwóch dziewczynach i każda wystawiła go do wiatru. Nad mężczyznami z jego rodu krążyło jakieś fatum.
Klaus starał się o Caroline jakieś 20 lat. Elijha o Katherine ok. 500 lat. A miłość Finna była trudna i skończyła się tragicznie. Jego ojciec został zdradzony przez matkę chociaż go nie było mu żal. Kol nie był jednak tak cierpliwy jak jego bracia, dlatego żeby nie cierpieć wyłączył to. Brak uczuć jest równy braku zmartwień i to właśnie było wspaniałe w byciu wampirem. Gdy coś nie szło mogłeś po prostu to wyłączyć. A konsekwencje? A konsekwencje przyjdą później.

Przygotowania do ślubu dopięte były na ostatni guzik. Brakowało tylko świadków. Jednym z nich miał być Elijha, ale stwierdził, że nie może bo... bo nie może. Taka była jego wyczerpująca odpowiedź. No trudno, żyje się dalej.  Jednak brak tak ważnej osoby bardzo doskwierał Klausowi. Jego kontakty z " przyjaciółmi " nie układały się najlepiej. Każdy nadal miał w głowie niezbyt miłe wspomnienia. Śmierć i inne takie mało ważne duperele. Kiedyś nigdy by się czymś takim nie przejmował. Teraz było inaczej. Miał kogoś kto go kochał. Miłością prawdziwą, jedyną i nie powtarzalną. Gdy plan z Elijhą nie wypalił postanowił spytać Kola. Co prawda nie był z nim blisko, ale teraz wszystko może wyjść inaczej. Bez sztyletowania, zabijania, torturowania. Teraz mogą być rodziną. Taką jaką byli przed przemianą. Wtedy wszystko było inne.

Retrospekcja:
Powietrze na zewnątrz było rześkie. Ostatnie promienie słońca zaszły kilka minut temu. Ognisko żarzyło się jasnym blaskiem. Na poustawianych koło niego kłodach siedzieli dwaj bracia. Klaus i Kol. Rozmawiali między sobą o czymś ważnym półszeptem. Obydwoje byli jeszcze w żałobie po swym młodszym bracie Henricku. Nie zwracali uwagi nawet na siedzącego po drugiej stronie Elijhe, który rozmawiał z smutną Tatią, która koniecznie chciała wiedzieć co się stało. Kiedyś taki widok na pewno ruszyłby Niklausa. Teraz wszystko było mu obojętne. Po kilku minutach najmłodszy żywy Mikaelson  udał się do lasu. Po godzinie dołączył do niego starszy brat wraz z czarownicą.
- Co ona tu robi? - spytał zaciekawiony.
- Jest tu żeby Ci pomóc - wyjaśnił.
- Pomóc niby jak? Przecież nic nie przywróci Henricka spowrotem.
- Jest sposób żeby to wyłączyć. Żeby stracić ten ból.
- Mam zapomnieć o moim własnym bracie?
- W pewnym sensie. Tylko to pomoże.
- Wiesz co Klaus? Chrzań się - powiedział i wszedł głębiej w las.

To właśnie to wydarzenie tak ich poróżniło. Każdy z nich chciał dobrze, a wyszło jak zawsze. Każdy z nich chciał szczęścia tego drugiego, a to doprowadzało do ich jeszcze większego poróżnienia. Jednak Nikalaus nie zważając na przeszłość. Burzliwą przeszłość zadzwonił i zapytał. Po pierwszych słowach wiedział, że coś jest nie tak.
- Hey Kol.
- No proszę kto dzwoni. Mój "wspaniały" brat Klaus.
- Wyłączyłeś to prawda? - spytał.
- Może tak, może nie - dostał w odpowiedzi.
- Dlaczego?
- Hmm.. Powiedzmy, że miałem wszystkiego dość. Starczy?
- Ok zostawmy to nie chcę się z tobą kłóci. Chcę Cię prosić tylko o jedno..
- Mój wspaniałomyślny brat coś ode mnie chce. Powiem Ci jedno pieprz się.
- Chciałem Cię prosić o to abyś został świadkiem na moim ślubie - dokończył nie zważając na wcześniejsze słowa brata.

W tej chwili coś pękło w młodszym z braci Mikaelson. Jego więź z bratem kiedyś była bardzo silna. Zmieniła się wraz z jego głupią propozycją. Było to jeszcze przed przemianą. Stulecie leżenia w trumnie też zrobiło swoje. Teraz byli sobie zupełnie obcy. Nie łączyło ich zupełnie nic. Jednak Kol zgodził się na propozycję brata zbywając go niewyraźnym 'dobrze'. Hybryda wiedziała, że to pewnie wszystko przez tą dziewczynę, którą poznał jego brat. Ostatnio był bardzo kochliwy. Tak czy inaczej musi ją zaprosić żeby sprowadzić go na dobrą drogę, jednak czy nie lepsza byłaby Ally? A co się stanie gdy będą tam obie? To chyba jeszcze nie pora, aby o tym wszystkim myśleć

Kol siedział jeszcze chwilę w osłupieniu. Rozmyślał nad propozycją brata i nad tym dlaczego się zgodził. Po chwili przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechał w stronę Nowego Orleanu. Zawsze sądził, że to tam jest jego miejsce. Miejsce w którym potrafi być szczęśliwym.

Allyssa chodziła po sklepach w Mystic Falls. Szukała odpowiedniej rzeczy na zbliżający się ślub Caroline i Klausa. Nie miała pojęcia co wybrać aż w pewnym sklepie natknęła się na Rebekah.
- Hey co tu robisz? - spytała ciekawa.
- Wydaję mi się, że to samo co ty - odpowiedziała pierwotna ze śmiechem.
- I pewnie tak jak ja nie możesz nic znaleźć - powiedziała Salvatorówna patrząc na puste ręce dziewczyny swojego ojca.
- Skąd wiedziałaś?
- Intuicja.
- Pójdziemy na kawę?
- Z miłą chęcią - usłyszała wampirzyca w odpowiedzi i obie poszły w stronę wyjścia żeby dostać się do Mystic Grilla.




poniedziałek, 17 marca 2014

Miniaturka 1. - Wieczny Ukochany

Wiem, że to nie kolejny rozdział, ale jakoś ostatnio nie mam weny... Napisałam jednak ostatnio kilka miniaturek... Zacznę od tej najstarszej, którą napisałam jak miałam może jakieś jedenaście lat więc się nie przeraźcie :D Kocham was, nie zawiodę dziękuję <3

 Pewnego słonecznego dnia każdy myślał, że wszystko ułoży się w końcu po jego myśli. Nikt jednak nie wiedział jak bardzo się mylił. W pewnym momencie niebo zasnuły ciemne chmury. Bóg okazywał wtedy żałobę po wspaniałym godnym zaufania mężczyźnie. Mimo, że owy mężczyzna znał mnóstwo osób na jego pogrzebie pojawiła się ich tylko garstka. Płakała tylko jedna kobieta. Nikt by nie pomyślał, że to właśnie ona uroni łzy po tym człowieku. Zawsze mieli z sobą na pieńku. W latach szkolnych można było powiedzieć, że jako tako się tolerowali. On jednak wyjechał szybciej niż miał. Nie poczekał nawet do rozdania świadectw. Ona myślała, że bez niego obok będzie łatwiej. Myślała, że nie będzie tęskniła. Tęskniła jednak jak cholera. Gdy przyjechał była najszczęśliwszą osobą na ziemi. On jednak tak szybko musiał wracać. Do swojego nowego świata, bez niej. W święta miała mu powiedzieć co do niego czuje. Jednak los jej przeszkodził. Nie zdążyła. Napisała tylko list. List w którym opisała wszystko. To jak bardzo go nienawidziła. To ja bardzo kochała. To ja bardzo była szczęśliwa. To ja bardzo była wdzięczna. To wszystko co chciała mu powiedzieć przed śmiercią. A było tego sporo. Wrzuciła również wspólne zdjęcia. A po skończonej ceremonii siedziała tam jeszcze bardzo długo. Płakała. Przychodziła tam jeszcze codziennie przez pięć lat. Każdego dnia. Tylko ona. Wszyscy kazali jej przestać. Mówili, że to bez sensu. Nie mieli racji. Gdy stamtąd wracała była weselsza. Później przychodziła coraz rzadziej. Ale wiedziała, że on nie będzie na nią zły. Wiedziała, że to dzięki niemu spotkała kolejną osobę, którą pokochała. Mimo to nigdy nie zapomniała o mężczyźnie, który pierwszy zajął jej serce. Bo pierwszej miłości się nie zapomina obojętnie w jak tragiczny sposób by się skończyła. Nie trudno było się domyślić, że gdy urodził jej się syn nazwała go imieniem swojego ukochanego. Bajka jednak nie trwała długo. To imię chyba przyciągało same nieszczęścia. Jej mały synek zachorował na białaczkę.Każdego dnia tracił siły. Nie reagował na leki. Koniec był bliski. Ona zaczęła się modlić. Do niego. Miała tylko jego. Odkąd jej
mąż odszedł chwilę po ukazaniu diagnozy miała tylko jego i swoje kochane dziecko. Nikogo więcej. Przez te wszystkie lata zraziła do siebie wielu ludzi. Zbyt wielu. Modlitwa pomogła. Jej anioł stróż i tym razem pomógł. Wtedy po raz kolejny zaczęła odwiedzać cmentarz. Napisała kolejny list. I cały czas czuła go przy sobie. Nie wiedziała jednak jeszcze jak bardzo będzie szczęśliwa. Szczęśliwa z nim. Myślała, że to nie możliwe. On przecież leżał dwa metry pod ziemią. Sama widziała jak go chowają. Jak zamykają jego ciało w trumnie. Jak przewożą go cmentarz. Jak wszyscy układają kwiaty na jego grobie. Więc go nie mogło być. Nie istniało żadne istotne wytłumaczenie na jego późniejsze pojawienie się. Gdy ujrzała go później przed jej drzwiami nie wierzyła w to. Śniła o nim. To jednak miało wystarczyć. Miała się z nim spotkać. Później. Nie teraz. Teraz nie była gotowa. A zobaczenie go w żywej wersji było straszne. Nie realne. Okropne wręcz. Straszne i tragiczne. Mimo to była bardzo szczęśliwa. Bo jak tu nie być szczęśliwym gdy jedyny ukochany wraca z zaświatów na spotkanie z tobą? Nie da się. Miłość jest wieczna. Przynajmniej ta pierwsza. Ostatnia zresztą też. Tylko, że w tym wypadku ostatnia była pierwszą, a pierwsza ostatnią. Dziwne prawda? Ona też tak myślała. Opłakiwać go ze smutkiem, a później płakać ze szczęścia padając w jego ramiona. Ale życie takie jest. Nieprzewidywalne. Szalone. Piękne.

"Przyjdziesz do mnie we śnie, a następnie
 W ciągu dnia powrócę do zdrowia
 Wówczas noc będzie wynagrodzeniem
 Beznadziejnej tęsknoty za dnia.".