sobota, 13 września 2014

Miniaturka. - Rzeczywistość.

- 8 lat straconych - pomyślała siadając w fotelu. Z oczu kapały jej łzy. Zmarnowała 8 lat na przyjaźń, która i tak nie przetrwała. Tak to było okropne, lecz dla niej rzeczą jeszcze straszniejszą było spotykanie go. Bo tego co kiedyś ich łączyło i miało być trwałe już nie było. Nie było już między nimi przyjaźni. A strata przyjaciela boli. Boli niewyobrażalnie mocno. I nie ważne co byśmy robili. Jak bardzo byśmy się starali. Czy byśmy się zmienili czy też nie, już nigdy nie poczujemy się tak samo. Już nigdy nie zalepimy dziury w sercu, która powstała choć wcale nie powinna...

Miniaturka wcale nie jest dobra... Jest krótka i nijaka...
Jest jednak coś co wyróżnia ją spośród pozostałych...
Jest prawdziwa... 

piątek, 29 sierpnia 2014

Liebster Blog Award.


Zostałam nominowana do Liebster Blog Award, za co dziękuję bardzo Julii Teresiak


Ulubiony zwierzak? 
Z całym przekonaniem pies. To chyba zasługa tego, że sama mam dwa w domu i wychowywałam się w towarzystwie czworonożnych, wiernych przyjaciół.

 Czy uważasz, że z uwagi na swój wiek, powinnam zrezygnować z pisania?
Oczywiście, że nie. Bo na pisanie nigdy nie jest się za starym lub za młodym, szczególnie jeśli kocha się to robić.

 Czy jest aktor, którego kochasz?
Aktor, którego kocham? Hmm... Chyba nie ma żadnego... Nie potrafię pokochać osób, które są w moim życiu od dawna i wiem, że moja miłość należy się im jak nikomu innemu i bardzo je przepraszam za mój brak jakichkolwiek uczuć, więc chyba również nie mogę mówić o tym, że kocham kogoś kogo zupełnie nie znam.. Bo zamiast człowieka znam tylko role, które grał. Ale uwielbiam Iana Somerhalder'a  ale to to chyba raczej nic nadzwyczajnego, bo jest boski. Ale lubię również Alana Rickmana, Toma Feltona i Channinga Tatuma... oni też są świetni... no i Logan Lerman, który grał w moim ulubionym filmie "Charlie"... Serdecznie polecam...

Z kogo bierzesz przykład?
Jestem indywidualistką. Nikogo nie naśladuję, ani nawet nie staram się tego robić. Choć osoby, które znam czasem chyba byłyby zadowolone z tego, że poudawałabym jakąś miłą, pełną dobroci osóbkę.

Kiedy zaczęłaś pisać?
Moja przygoda z pisaniem dopiero się zaczyna... Ale jeśli mam podać jakąś konkretną datę to jest nią 10 kwietnia 2013r.

Ulubiona piosenka?
Jest ich strasznie dużo... Ale na ten moment chyba "Say Something"...

Wymarzony dom i mąż?
 O Boże... Dziewczyno zwaliłaś mnie z nóg tym pytaniem... Nie mam jakiegoś wymarzonego typu mężczyzny. Nie chcę księcia na białym koniu, bo wiem, że tacy nie istnieją... Chyba po prostu chcę, żeby mnie kochał i każdej nocy przed zaśnięciem szeptał mi do ucha, że nigdy mnie nie zostawi. Tyle wystarczy... Wymarzony mąż to takim który będzie w stanie mnie uszczęśliwić... A co do domu chce, żeby był przepełniony rodzinną atmosferą... gdzie będę mogła być najzwyczajniej w świecie sobą.

Ulubiony kamień?
Jeśli nie chodzi tu o kamień, który otrzymałam kilka lat temu od kuzyna, bo nie mógł już mnie znieść... i żebym się zamknęła po prostu mi go dał i opowiedział jakąś durną historyjkę, a ja jako dziecko ją łyknęłam... I nadal w tajemnicy przed nim trzymam kamień schowany w pokoju... W końcu nie może wiedzieć, że go uwielbiam (chodzi o kuzyna) bo wtedy mój najwspanialszy kuzynek by mi spokoju nie dał... Ale to się chyba nie liczy... Więc tak jak prawie każdej kobiety Diament. Są wspaniałe...

Lubisz matematykę?
Nie znoszę, a wszystkie moje nauczycielki od matmy są jędzami, które nie znoszą mnie... choć cały czas się tego zarzekają...

Najpiękniejsze imię żeńskie i męskie?Żeńskie hmmm powiedziałabym, że Sara, ale już nie będę taka okropna i nie wybiorę własnego imienia na najpiękniejsze... W takim razie albo Ally lub Mia...  A męskie to Alexander... Ale koniecznie przez "x".

Jaki najbardziej lubisz styl?
Jakikolwiek, byle by się tylko dobrze prezentował...


Bardzo przepraszam, że ja nikogo nie nominuję... Ale jakby to powiedzieć? Nie mam kogo... Nie czytam aktualnie żadnego bloga... Przepraszam ludzi z blogosfery za ten haniebny czyn... Obiecuję poprawę... :)

PS. Nowy rozdział powinien pojawić się niedługo... Choć nie wiem jaki słowo "niedługo" ma przedział czasowy...
PSS. Założyłam zakładkę "SPAM" i tam możecie zadawać mi różne pytania, które Was nurtują... A także polecać mi (naprawdę polećcie mi jakieś fajne rzeczy... bo ze mnie jest taki trochę idiota, który nie wie co ma zrobić z własnym życiem).... Błagam zróbcie coś z tym i zadawajcie morza i oceany pytań... A ja na każde odpowiem ;) Nawet te osobiste... 

Jejj powiększyłam, żeby każdy zauważył... Jestem genialna xd 

niedziela, 17 sierpnia 2014

The Kiss Goodnight - Rozdział 2.

Jak zauważycie za chwilę zmieniłam imię głównej bohaterki mam nadzieję, że Wam się spodoba. :)
Przy ostatnim rozdziale były tylko 2 komentarze dlatego jeśli przy tym nie będzie min. 5 nowy rozdział się nie pojawi. Przypominam, że można komentować również z anonima :D
Rozdział nie sprawdzany. Za błędy przepraszam.
Zapraszam do czytania <3 



Od ich pierwszego, a zarazem jedynego spotkania minął rok. Rok pełen zwrotów akcji, zawirowań i smutku. Czasami nie mamy pojęcia, co czujemy zanim to nie wyjdzie na wierzch, zanim nasze emocje nie osiągną punktu kulminacyjnego. Ale skąd mamy wiedzieć, kiedy jest już dość? Kiedy nasze serce nie ma już siły, kiedy nasz umysł przestaje pracować… czy to jest koniec? A może to dopiero początek? Jess skulona pod kocem oglądała telewizję. Nie wiedzieć, czemu tęskniła za Kolem Mikaelsonem. Nie znała go, a tęskniła. Tak to dziwne. Dziewczyna nieświadomie zerknęła na zdjęcie w ramce przedstawiające ją i chłopaka. Zrobili je w różanym ogrodzie. Była to jej jedyna pamiątka po nim. Jessica niemal z czcią wzięła ramkę do ręki i przejechała po niej wierzchem dłoni. „Machoń” – pomyślała i wyciągnęła fotografię. Dopiero teraz zauważyła, że na drugiej stronie widnieje numer telefonu i napis „Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli tak nie jest oznacza to, że to jeszcze nie koniec.” Kierowały nią różne odruchy jednak w końcu zdecydowała się na akt odwagi i podniosła telefon. Moment biła się z własnymi myślami, lecz w końcu wykręciła jego numer. Dwa sygnały później usłyszała jego głos. Gdy powiedział „Słucham” jej oddech zamarł.
- Kol? – spytała zupełnie niepotrzebnie. Wiedziała, że to on nie mogłaby go pomylić z nikim innym.
- Jessica. – rozpoznał ją. Naprawdę ją rozpoznał – Czemu musiał minąć równo rok abyś zadzwoniła? Czekałem. – ciągnął dalej, a ona poczuła się dziwnie mała.
- Skoro czekałeś to czemu sam nie zadzwoniłeś? – zapytała lekko skrępowana.
- Ponieważ nie miałem twojego numeru, Rebekah nie chciała mi go podać, a na świecie nikt nie słyszał o Tylko Jessice.
- Nazwiska też Ci nie podała?
- Dokładnie. Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej?
- Nie chciałam wyjść na nadgorliwą.
- A tak naprawdę? – dociekał, od razu wiedział, że kłamie. Kol Mikaelson łatwo się nie poddawał. Nawet, gdy siedział po drugiej stronie linii telefonicznej ubrany tylko w spodnie od piżamy w małpki.
- Nie znałam twojego numeru – wyznała cicho.
- Przecież zapisałem Ci go po drugiej stronie zdjęcia.
- Zauważyłam to dopiero dziś – szepnęła ponownie.
- Jess?
- Tak?
- Jesteś w domu?
- Oczywiście, a co?
- Poddaj adres.
- Chyba oszalałeś, nie poddam Ci mojego adresu.
- Już to zrobiłaś dzwoniąc do mnie. Upper East Side 169/9, prawda? Będę za godzinę.
- Ale skąd ty wiesz…- nie dokończyła, ponieważ usłyszała już tylko dźwięk urwanego połączenia.

***

 Dokładnie godzinę później Jess została obudzona przez dźwięk domofonu. Była tak zdenerwowana jego wizytą, że najprawdopodobniej zemdlała. Z bolącą głową, ubrana w swoją o wiele za dużą, wyblakłą, czerwoną bluzę i spodnie z polaru z przyszytymi do nich skarpetami, a także z włosami, które tylko lekko przeczesała dłonią poszła otworzyć mu drzwi.
Zastała w nich przystojniaka, w którym mogłaby się zakochać, jednak nie zrobiła tego. Gestem ręki zaprosiła go do swojego małego mieszkania i wskazała, aby udał się do niewielkiego salonu.
- Rozsiądź się – powiedziała i sama poszła do kuchni przygotować herbatę. Jednak, gdy ze strachu długo nie przychodziła Pierwotny sam zawitał w kuchni. Mimo swych pragnień nie uniknęła konfrontacji z nim.
- Jessico?
- Tak? – zapytała szeptem przełykając gulę w gardle.
- Boisz się mnie? – zapytał podchodząc bliżej.
- Nie Kol, nie – powiedziała cicho zalewając kubek wodą.
- Powinnaś Jess, powinnaś. Jestem potworem, a ty mimo wszystko stoisz tu i spokojnie parzysz herbatę.
- Nie zrobiłeś nic złego, o czym bym wiedziała Kol. Nie mam powodów, aby bać się samego ciebie. Bardziej niż twojej osoby boję się konfrontacji z Tobą.
- Dlaczego?
Ona jednak nie odpowiedziała. Szybko poszła do salonu i usiadła przykrywając się kocem na fotelu. Mimo całej tej niezręcznej sytuacji czuła, że jednak może czuć się przy nim swobodnie.

***

  - Kto to? – zapytał Kol spoglądając na zdjęcie przedstawiające dwójkę wesołych staruszków. Jednak Pierwotny dokładnie wiedział, kto znajduje się na fotografii. Zabił ich chyba ponad dwa lata temu. Wpadł w tak wielki szał po utracie Rachel, że musiał to zrobić, aby jakoś podnieść się na nogi. Żeby ktoś po ich utracie czuł się tak samo jak on w tamtym momencie. Jednak siedząc w jej wygodnym fotelu i patrząc w jej oczy pełne smutku żałował, że to przez niego Jess zaznała jeszcze więcej cierpienia niż powinna. Ale on już nic nie mógł z tym zrobić. Oni leżeli już dwa metry pod ziemią, a on czuł się winny i wiedział, że jeśli Jessica dowie się o tym, co zdarzyło się w wakacje dwa lata temu już nigdy się do niego nie odezwie.
- To Bob i Myrna. To im zawdzięczam wszystko, co mam – powiedziała pokazując ręką wszystko wokół. – To właśnie oni przygarnęli mnie z ulicy. Oni zaufali mi na tyle, że mogłam dołączyć do ich rodzinnego biznesu. A gdy umarli zostawili mi w spadku wszystko, co mieli. Tak bardzo ich kochałam, traktowałam jak rodzinę, ale i oni musieli odejść z mojego życia – mówiła,a z jej oczu popłynęła samotna łza. Nie potrafiła mówić o dwóch najważniejszych osobach w jej życiu bez emocji targających jej wnętrzem.
- Ejj mała nie płacz – powiedział ścierając jej łzę kciukiem. – Wiem, że jest Ci ciężko, że dużo przeżyłaś, ale powinnaś iść na przód. Nie rozdrapywać, co rusz starych ran. Gdy wciąż będziesz to robiła nigdy do niczego w życiu nie dojdziesz. A zasługujesz na wszystko, o czym marzysz.
- Już mam wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam, Kol. Nie potrzeba mi więcej. Zdałam maturę, rozpoczęłam studia, mam pracę i mieszkanie. Kiedyś nawet nie myślałam, że mogłabym mieć, aż tyle.
- A ty Kol, o czym marzysz? – zapytała patrząc w jego oczy.
„ O tym, aby cofnąć czas. O tym abyś mnie nienawidziła, gdy dowiesz się prawdy o śmierci Boba i Myrny. Żebyś się mnie nie bała, gdy powiem Ci, że jestem tym, kim jestem… wampirem z krwi i kości. O tym, aby mieć dzieci i kogoś, kto mnie pokocha całym sercem. Marzę o kobiecie, z którą będę miał dom z ogródkiem, psa i kosiarkę. Marzę o nieprzespanych nocach, kiedy to będę trzymał w ramionach kogoś dla mnie naprawdę ważnego. A teraz najbardziej marzę o tym, aby ściągnąć z ciebie te ubrania, rzucić na kanapę i kochać się z tobą przez całą noc i cały dzień. Szaleńczo, drapieżnie, niebezpiecznie, delikatnie i wolno… na różne sposoby, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zawsze. Ale nie zrobię tego, ani teraz ani nigdy. Bo marzę o tym by być dla ciebie ważny, aby być twoim przyjacielem. To mi wystarczy.” – pomyślał, lecz powiedział tylko:
- Marzę o tym by być szczęśliwym i rozumianym. Tylko tyle.

***

 - Kol jest już późno – powiedziała spoglądając na zegarek, który właśnie wybił północ. Chyba powinieneś już iść.
- Jak jesteś śpiąca to idź się położyć. Ja użyczę sobie twojego telewizora i pooglądam telewizję. Zmyję się jak tylko wzejdzie słońce. Okay?
- Okay. – odpowiedziała nawet nie myśląc. Lecz po chwili powiedziała:
- Nie, nie… Wcale nie okay. Ledwo, co się znamy, a ty już chcesz zostać na noc? Nie na pewno nie. Teraz stąd wyjdziesz i jeśli chcesz się ze mną spotkać to przyjdź do antykwariatu w sobotę…, a teraz żegnam – powiedziała idąc do drzwi i otwierając mu je. On tylko wstał, wziął swoją kurtkę i usiadł pod drzwiami od strony wejściowej. A co zrobiła wtedy Jessica? Zatrzasnęła je ze złością, ponieważ jakiś mężczyzna pchał się z butami do jej własnego życia, a ona wcale tego nie chciała.


CZYTAM = KOMENTUJĘ 


PS. Jeśli coś piszecie to zostawcie linka... Z chęcią poczytam ;)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

The Kiss Goodnight - Rozdział 1.

- Ja tam nie pójdę Rebekah nie ma mowy! – krzyczała brunetka siedząc na łóżku i przyglądając się swojej przyjaciółce, która usilnie próbowała namówić ją na pójście na imprezę.
Rebekah Mikaleson milczała długą chwilę.
- Pójdziesz tam Jess i nie znoszę sprzeciwu – powiedziała Pierwotna spokojnie przymierzając jaskrawoczerwoną sukienkę. Rebekah zawsze lubiła się stroić, a rozpoczęcie lata u jednego z najbardziej rozrywkowych, a zarazem wpływowych ludzi na świecie było na to idealną okazją.
Jessica słysząc słowa swej towarzyszki sięgnęła po butelkę piwa stojącą na stoliku nocnym i wypiła ją w kilku szybkich łykach. Wiedziała, że jeśli naprawdę ma tam iść to nie zniesie tego bez braku alkoholu we krwi.
- Jessico wszystko widzę w lustrze! – zauważyła Pierwotna nie odwracając wzroku od szkatułki z biżuterią – Odłóż to piwo, Tobie nie przystoi. – pouczyła tonem nieznoszącym skargi – Wiem, że się stresujesz, ale musisz tam iść.
- Dlaczego? – zapytała brunetka wstając i podchodząc do szafy.
- A chociażby, dlatego, że będzie tam mój brat… Chciałabym abyś go poznała. Jest naprawdę wspaniały jednak teraz ma trochę trudny okres w życiu. Sądzę, że moglibyście się zaprzyjaźnić – mówiła blondynka malując swe rzęsy, lecz w pewnym momencie gwałtownie się odwróciła i spojrzała w szmaragdowe oczy swej przyjaciółki. Zauważyła w nich strach, który towarzyszył im zawsze, lecz nie tylko, było w nich też wielkie podniecenie. Rebekah uśmiechnęła się szyderczo. Wiedziała, że z pomocą Jess uda jej się wyprowadzić swojego brata na prostą.

***

- Dziwnie się czuję – szepnęła Jessica stojąc przed wielkimi drzwiami. Dom, który należał do Briana White’ a był ogromny i strasznie ją przytłaczał. Ubrana w krótką czarną sukienkę czuła się niekomfortowo i zrobiłaby wszystko, aby wrócić jak najszybciej do własnego mieszkania, ale wiedziała, że z własnym łóżkiem przywita się dopiero za minimum osiem godzin.
- Wyglądasz wspaniale…. Chodź już – ponagliła Jessicę, Rebekah i gestem ręki kazała jej wejść do środka. To, co zastała tam dziewczyna wcale jej nie uszczęśliwiło. Wszędzie wałęsali się ludzie trzymający w rękach wielkie butelki z alkoholem. Ci, co już polegli leżeli bezwładnie na kanapie… Jeszcze inni całowali się w kątach. Z góry słychać było dźwięki upojnego sexu. To na pewno nie było miejsce dla takiej osoby jak ona.
- Rebekah ty się baw, a ja wracam... Źle się czuję – szepnęła przyciskając dłoń do ust.
- Jess to było do przewidzenia. Nigdzie nie wracasz i nie udawaj, wiem, że tak naprawdę nie jest Ci nie dobrze, to zbyt stara sztuczka abym się nabrała. Niedługo będzie tu mój brat. Jak będziesz chciała wyjść wcześniej to pogadaj z nim, aby zabrał Cię do domu – mówiła Pierwotna popijając swojego drinka. – A nie, patrz tam jest – wskazała palcem na wysokiego mężczyznę przeciskającego się przez tłum.
Jessica szybko odwróciła głowę, by spojrzeć na ukochanego brata swej przyjaciółki.
Był dobrze zbudowany, jego brązowe włosy były nienagannie ułożone, a jego oczy błyszczały pomimo tego, że wydawały się strasznie smutne. Rebekah mówiła, że jej brat przeżywa teraz trudny okres, ale nie wiedziała, że tak bardzo będzie to widać w jego oczach. Jednak mimo wszystko jego usta się śmiały i dziewczyna była pewna, że jak jeszcze chwilę zostałby sam to z pewnością byłby duszą towarzystwa.
- KOL TUTAJ! – zawołała Rebekah machając do niego ręką. Mężczyzna od razu skierował się w ich stronę.
- Hey, jestem Kol – przedstawił się grzecznie. Jess takie zachowanie nie pasowało do jego stroju, myślała, że okaże się bezczelny… Jednak ma jeszcze trochę czasu na pokazanie swojego prawdziwego „ja”.
- Jessica – powiedziała cicho.
- Jess, ładnie – zauważył robiąc krok w przód. Brunetka w tym samym momencie się cofnęła.
- Jessica nie Jess.
Kol znowu zrobił krok do przodu, a Jessica zmuszona była się cofnąć. Plecami dotknęła ściany i była przerażona. W ogóle nie znała Kola, nie wiedziała, do czego zmierza, a Rebekah zachowywała się tak jakby nic nie widziała.
- Przestań, proszę – szepnęła zakłopotana, a on w odpowiedzi zrobił kolejny krok w przód. Usidlił ją, choć ona wcale tego nie chciała. Nie wiedziała, co zrobić. Nie mogła wydostać się spod jego rąk. Na szyi Jessica czuła ciepły oddech Pierwotnego. Wiedziała, że jak Kol szybko nie przestanie to ta mu ulegnie i zrobi wszystko, co tylko by chciał. On jednak niespodziewanie cofnął się do tyłu i zachowywał się jakby cała wcześniejsza sytuacja nie miała nigdy miejsca.

***
- Jak poznałaś się z moją siostrą? – spytał z ciekawością dopijając już czwarte piwo odkąd usiadł wraz z Jessicą przy barze. Nie tańczyli, nie bawili się. Nie robili nic, co powinno robić się na imprezie oprócz picia. Nie interesowały ich tak prymitywne zajęcia dla zabicia czasu. Oni mieli własne. Rozmowę.
- Ojej… Kiedyś pracowałam w małym antykwariacie. Pewnego dnia przez drzwi weszła Rebekah rozpylając w całym pomieszczeniu swoją aurę doskonałości. Chciałam jej pomóc w poszukiwaniu książki, która ją interesowała jednak wyszło tak, że to ona pomogła mnie.
- Nie rozumiem. W jaki sposób? – dopytał się biorąc kolejny łyk trunku.
- Uratowała mi życie. – odpowiedziała dziewczyna bawiąc się papierową serwetką.
- Jak? – Kol nie dawał za wygraną. Musiał znać każdy szczegół nawet ten najdrobniejszy. Polubił Jess i wiedział, że kiedyś na pewno się zaprzyjaźnią i, że to właśnie dzięki niej kiedyś zapomni o Rachel.
- Stałam sobie spokojnie i przeglądałam tytuły książek, jakie mamy, aż tu nagle regał za mną zaczął się przewracać. Rebekah go zatrzymała. Do dziś nie mam pojęcia, w jaki sposób.
- Wampirza siła. – szepnął bardziej do siebie niż do niej.
- Hęę? Powiedziałeś coś? Nie usłyszałam przez muzykę – powiedziała i szczerze się uśmiechnęła.
- Nie Jess, nic nie mówiłem – odpowiedział i zawtórował jej uśmiechem.
- Jessica Kol, Jessica… Nie Jess – pouczyła go, a on zaczął śmiać się jak szaleniec.
Wiedział, że zdrobnienie od własnego imienia ją denerwuje i może się tak zwracać do niej tylko Reb… Jednak on pomimo tego, że znali się tak krótko już kochał się z nią droczyć.

***

 - Kol?
- Tak? – spytał rozglądając się po wielkim ogrodzie. Już dawno nie widział nic tak niezwykłego. No chyba, że Jess też wchodziła w grę. Wszędzie roznosił się ten niewiarygodny zapach róż. Jednak ich wygląd był chyba jeszcze piękniejszy niż zapach, a jego towarzyszka wyglądała idealnie wkomponowując się w obraz ogrodu z fontanną widniejącego za nią.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – pouczyła wąchając najbliższy krzew czerwonej róży.
- W takim razie, co miałem odpowiedzieć, mądralo? – zapytał siadając na kamiennej ławce.
- A skąd mam wiedzieć? Nie wiem wszystkiego – chichotała Jessica jak nastolatka, którą zresztą wciąż była, a spowodowane było to zapewne zbyt wielką dawką alkoholu we krwi.
- Aha. – mruknął odwracając się do niej tyłem. Jego kły boleśnie wyszły na wierzch, domagały się krwi, której on nie mógł załatwić. Nie w tamtym momencie. Po historii Jessie o jej cudownym uratowaniu przez Reb wiedział, że jego siostra nie wprowadziła jeszcze swej przyjaciółki do ich świata…, a on sam też nie zamierzał tego na razie robić.
- Kol coś się stało? – zapytała kładąc mu dłoń na plecach w geście pocieszenia i własnego zmartwienia. Pierwotny szybko odwrócił się na pięcie, dygnął i spytał z błyskiem w oku:
- Zatańczymy?
- Z chęcią bym to zrobiła, ale…
- Ale? – Pierwotny znów musiał wiedzieć wszystko.
- Nie potrafię – szepnęła zażenowana.
- Hęę? Nie dosłyszałem.
- Nie potrafię tańczyć! – krzyknęła wściekła.
- Jak to? – zapytał rozbawiony. Nawet nie myślał, że śmiech może wywołać u niego tak ostry ból brzucha.
- Normalnie. Zabierz mnie do domu – mruknęła.
- Teraz?
- Nie, poczekam na śnieg i Świętego Mikołaja. Oczywiście, że teraz! – kolejne mruknięcie.
- Nie bądź sarkastyczna Jess.
Nie znosiła jak ją pouczał. Nie znosiła jak ktokolwiek ją pouczał. Była dorosła. Mądra i urocza. Zawsze dostawała to, co chciała, jednak nie była rozpieszczona… zawsze dochodziła do tego tylko i wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Nie miała bogatych rodziców. Ona w ogóle nie miała rodziców. Całe swoje dzieciństwo spędziła przemieszczając się od jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Brakowało jej miłości. I wiedziała, że na pewno nie dostanie jej od Kola Mikaelsona, więc gotowa była skończyć tą znajomość zanim ta jeszcze dobrze się rozpoczęła.

środa, 23 lipca 2014

The Kiss Goodnight - Prolog.

Hey Kochani Witajcie!
Miałam troszkę czasu na pisanie i wydaje mi się, że uda mi się zacząć nową historię.
Jednak byłam tak leniwa... Zresztą zobaczycie zaraz sami :D
Nie mam tylko pojęcia jak Wam się spodoba nowe opowiadanie. Liczę na opinie.

CZYTAM = KOMENTUJĘ

A teraz zapraszam do przeczytania prologu " The Kiss Goodnight" :)


- Nie mogę. Nie potrafię! - krzyczał rwiąc sobie włosy z głowy. 
- Dasz radę Kol tak jak zawsze - pocieszała go Ally - Miałeś już mnóstwo dziewczyn. Każdej wmawiałeś, że ją kochasz. Tym razem też dasz radę. 
- Ale ona jest inna. 
- W takim razie opowiedz mi o niej - powiedziała z ciekawością rozsiadając się wygodnie na kanapie po drugiej stronie pokoju. W ręku trzymała kubek parującej herbaty. Zawsze lubiła słuchać o kolejnych podbojach swojego najlepszego przyjaciela. Poznali się kilka lat temu na imprezie, na którą ona oczywiście nie chciała iść. Nie lubiła przebywać w jednym pomieszczeniu z ludźmi, których w ogóle nie znała. Była zupełnie inna od jej rówieśników. Jednak patrząc z perspektywy czasu stwierdziła, że nie żałuje. Był jej tak bliski, że nie wyobrażała sobie życia bez niego. Kochała go, kochała jak nikt inny. 
- Ona jest taka słodka, dobra, idealna...  Taka inna niż wszystkie. Zawsze wszystko musi wiedzieć najlepiej, ale to wcale nie jest denerwujące, wręcz przeciwnie. To cudowne. Kocham się z nią sprzeczać. Jednak jest mi źle, gdy po naszej kłótni nie odzywa się do mnie. Zawsze każe żyć mi tak jak chcę ja, nigdy nie wchodzi w grę dopasowanie się do innych. Czasem wydaje mi się, że jest aniołem, który zstąpił z nieba, a kiedy indziej, że wygnali ją z piekła, bo stanowiła konkurencję dla diabła. Nigdy nie wiem czy przyjaźni się ze mną, bo tego potrzebuje czy dlatego, że nie ma nikogo innego. Jestem okropny, nie mam pojęcia jak ktoś może się ze mną przyjaźnić...
- Na szczęście ja wiem - powiedziała Ally wcinając się Kolowi w pół zdania. 
Ale zacznijmy może od początku...


No to teraz już wiecie na czym polegało moje lenistwo...
Nie miałam siły na wymyślanie nowego imienia i charakteru głównej bohaterki... Bo do tego opowiadania Ally ze swoim charakterkiem była idealna :)

wtorek, 1 lipca 2014

Epilog

Too już ostatni rozdział mojego pierwszego w pełni ukończonego opowiadania. Jest mi smutno... Smutno, że zostawiam bohaterów nad którymi pracowałam ponad rok i Was moi czytelnicy... Nie mam zielonego pojęcia czy jeszcze kiedyś wrócę do blogosfery. Chciałabym to zrobić, ale każdego dnia zadaję sobie jedno nic nie znaczące pytanie "Po co?" Jak na razie muszę pozbyć się kłopotów, których mam teraz mnóstwo.. 
Ale to nie ważne... Czytajcie Epilog.... 
PS. Proszę każdego kto czytał moje opowiadanie o symboliczny komentarz... Z góry dziękuję... 
PSS. Kocham Was... Ianka <3 

Kol Mikaelson szybkim krokiem przemierzał uliczkę cmentarza. Zmierzał w to samo miejsce już od roku. Każdego dnia tam był, nie potrafił nie przychodzić w to miejsce. Był im to winny. To właśnie przez własną głupotę stracił narzeczoną i własne dziecko. Codziennie rozmyślał jak wyglądałoby jego życie gdyby zareagował inaczej. Może byłby teraz szczęśliwy?
- Cześć Kochanie. Wiesz, że Cię kocham prawda? A teraz mam dla ciebie nowe wieści. Rebekah z twoim ojcem postanowili się pobrać. Fantastycznie nie sądzisz? Mieli to zrobić już dawno, ale tak jakby pokrzyżowałaś im plany. Pewnie widziałaś stamtąd gdzie jesteś, że pierwsze miesiące po twoim odejściu były dla nas stosunkowo trudne. Jednak niektórzy już powoli się przyzwyczajają do takiego stanu rzeczy. Mamy na to całą wieczność. Brakuje mi ciebie, wiesz? Brakuje mi twoich nieśmiałych uśmiechów, spojrzenia wyrażającego satysfakcję zza tych twoich wielkich okularów. Do dziś nie pojmuję, czemu je nosiłaś? Ojj słoneczko. Pamiętasz tą książkę, którą kiedyś razem czytaliśmy? Wczoraj w końcu ją skończyłem. Trwało to strasznie długo, ale to chyba, dlatego, że za bardzo przypominała mi ciebie. To, co zrobiłaś nam wszystkim wcale nie było miłe, wiesz? Ale skończmy już z tym całym gadaniem o tym jak mi trudno. A trudno mi potwornie. Twój przyrodni brat wczoraj wieczorem przeprowadził się do Paryża. Stwierdził, że skoro to miasto miłości to może i on kogoś znajdzie. Klaus wraz z Caroline spodziewają się drugiego dziecka. Jak na razie ich córka Ally bardzo przypomina mi ciebie. Jest taka nieśmiała i mądra jak na swoje kilka miesięcy. Mam nadzieję, że w życiu nie spotka jakiegoś sarkastycznego wampira, który popsuje jej życie. Ally słoneczko tak bardzo bym chciał cię spotkać. Tak bardzo bym chciał poczuć słodycz twych ust, obrzucać cię bitą śmietaną w jakiejś przydrożnej restauracji i słuchać twojego pięknego głosu. Byłaś wspaniała wiesz? Nadal jesteś. Rano byłem w domu, który Ci kiedyś podarowałem. Chyba spędziłem tam najlepsze chwile mojego życia. Wszystkie wiązały się z Tobą, co mnie wcale nie dziwi. Nie dziwi też chyba każdego, kto mnie zna. Byłaś taka dobra, we wszystkich znajdowałaś pozytywne cechy, nawet we mnie. Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem, że ktoś taki jak ja może się zakochać. Jednak wszystko zmieniło się, gdy spotkałem w barze pewną dziewczynę. Sądziłem, że jest nieśmiała. Chyba się nie myliłem. Chociaż minęło tyle czasu ja nadal pamiętam jak się poznaliśmy. Chyba od samego początku miałaś mnie dość, ale ja się nie poddawałem. I chyba wyszło Ci to na złe. Przepraszam aniele, przepraszam. To wszystko moja wina. Zawiniłem, zawsze psułem wszystko, co tylko mogłem jednak ty zawsze byłaś przy mnie i mówiłaś, że będzie lepiej. Okay? Okay. Mała tak naprawdę nigdy Tobą nie gardziłem. Sam nawet nie wiem, czemu tak powiedziałem. To prawda nie chciałem dzieci, już na pewno nie w tamtym momencie. Twoja miłość zostałaby wtedy podzielona tak samo jak twój czas. A ja rok temu byłem zbyt wielkim gówniarzem, aby zrozumieć, że nie byłym samotny. Nie dość, że miałbym miłość twoją to także tego dziecka. Byłem głupcem, nie próbuj zaprzeczać… Kochanie Ty moje, jak Wam tam jest? Na pewno wspaniale. Niebo musi być wspaniałe. Szkoda, że nigdy się tam nie dostanę. Nigdy więcej Cię nie zobaczę. Chciałbym się rozpłakać. Jednak kiedyś obiecałem sobie, że nie będę tego robił. W całym swoim życiu płakałem tylko raz. I to jeszcze przez ciebie. To okropne, prawda? A teraz jestem silny. Przynajmniej chcę taki być. Bez sensu życia jest to jednak niezwykle trudne. Nie chciałem Ci tego mówić wcześniej, ale poznałem kogoś. Mam nadzieję, że nie jesteś zła. Co prawda tylko się przyjaźnimy. Nie chcę, ani nie oczekuję niczego innego. Nie potrzebuję tego. Wiem, że nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. Jest to niemożliwe. Słyszysz mnie, prawda? Nie chce wiedzieć, że mówię sam do siebie. Jestem stary to prawda, ale jeszcze kompletnie nie zwariowałem. I mam nadzieję, że nigdy nie zwariuję. Rebekah by chyba tego nie przeżyła. Ja sam bym chyba tego nie przeżył. Wariowanie wcale nie jest fajne… Jest okropne. Niepanowanie nad własnym umysłem jest… hmm powiedzmy, że straszne. Ale tak naprawdę jest upokarzające. Ogólnie sama myśl, że nie wiesz, co robisz jest straszna. Boo powiedzmy, że zażyjesz mnóstwo tabletek nasennych. Chcesz z sobą skończyć. Ale jesteś na tyle głupi, że robisz to pod wpływem impulsu. Ojj kochanie przepraszam, zapomniałem… Twoja śmierć była niepotrzebna i głupia, aniele. Strasznie za tobą tęsknię. Nawet nie mam pojęcia ile razy już to powiedziałem – szepnął cicho gładząc kamienną płytę dłonią.
- Dziś jakieś trzy, a tak ogólnie to tysiąc dziewięćdziesiąt pięć razy – powiedziała brunetka siadając koło Pierwotnego na ławeczce. Jej włosy tak jak zawsze spływały kaskadą na plecy, a jej oczy nadal były tak samo szmaragdowe jak wcześniej…, choć to wszystko nie mogło być prawdziwe.
- Nie to niemożliwe. Ciebie nie może tu być – twarz Kola przybrała dziwny wyraz. Nie miał pojęcia, co zrobić. Siedzi nad grobem swojej ukochanej, a ona w jakiś niewytłumaczalny sposób znalazła się obok niego… żywa.
- Ale jestem Kol. Jestem – szepnęła i położyła swoją rękę na jego kolanie.
- Chyba właśnie zwariowałem. Kiedyś myślałem, że widzę Cię w sklepie gdzie spokojnie stałaś w kolejce, w kościelnej ławce, gdy tak słodko klęczałaś…, chociaż wolałbym, abyś robiła to przede mną, jeszcze później w kawiarni gdzie piłaś swą ulubioną kawę… Wariowałem zawsze, gdy Cię widziałem, a przynajmniej myślałem, że to robię. A teraz stoisz przede mną taka wyraźna, taka inna niż zawsze, lecz jednak tak samo piękna i kochana.
- W ciągu tego roku nigdy nie chciałam żebyś mnie widział, nie tak jak teraz. Zawsze napawałam się tym, że stoisz obok…. Rozmyślałam wtedy nad tym, co tliło się w twojej głowie.
- Ally?
- Tak? – Spytała patrząc się na swój własny pomnik. Był to dziwny widok. Nigdy nie myślała, że go dożyje. Jednak musiała tam spoglądać, ponieważ jej oczy nie mogły spotkać się z jego. Wiedziała, że gdyby tak się stało to nigdy nie wyjaśniłaby mu tego, co tak naprawdę chciała.
- Powiedz mi, że jesteś prawdziwa…, że twoje śmierć tak naprawdę była jednym wielkim kłamstwem… Zmieniłem się… Wiem, że byłem okropny, ale zmieniłem się… Wróć do mnie… Proszę, wróć do mnie wraz z naszym dzieckiem… Nie mogę dłużej żyć taki samotny… Nie mogę wstawać rano i czuć, że druga strona łóżka nadal jest zimna i pusta… To zbyt bolesne mój aniele…
- Już wróciłam Kol… Już jestem przy tobie. Nie chcę być nigdzie indziej, ani ja ani Julian… Nasze miejsce jest przy tobie tak samo jak twoje przy nas. Moja prowizoryczna śmierć była głupia jednak chciałam abyś się czegoś nauczył. I chyba już się nauczyłeś…
- Szybko się uczę… Nie musiałaś umierać - powiedział ze śmiechem wstając z ławki, szybko ściągnął też z niej Ally, którą mocno pocałował. Znów była jego. I żyli długo i bardzo szczęśliwie przepełnieni rozpierającą, wzajemną miłością.

niedziela, 15 czerwca 2014

Ogłoszenie Parafialne!







Przepraszam za zabicie Ally... Nie chciałam... A może jednak chciałam? Niedługo powinien pojawić się Epilog... I wtedy wszystko powinno się wyjaśnić. A może nie?
Kocham Was, wiecie? I dziękuję za to, że jesteście <3
PS. Czekam również na komentarze... Mogą być anonimowe! :D
PSS. Pozdrawiam ;*

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 26.


Hey moi kochani.... Trochę mi smutno, że jest tak dużo wyświetleń, a tak mało komentarzy... Bo to właśnie one motywują mnie do dalszego pisania... Proszę macie ode mnie kolejną część tego okropnego opowiadania... Ale jak ktoś je czyta to jestem szczęśliwa...
Pozdrawiam Ianka <3
PS. Wiem, że strasznie krótkie, ale w najbliższym czasie postaram się 

- Tato? – mówiła przez łzy do słuchawki telefonu.
- Ally, mała… czemu płaczesz? – zapytał Damon swoją córkę… Lecz podświadomie wiedział co się święci… I wiedział, że teraz będzie musiał być dla swej małej oparciem.
- Tato? Będę mogła z wami zamieszkać?
- Oczywiście kochanie, oczywiście… On znowu wszystko popsuł, prawda?
- On już nie istnieje w moim życiu… Przyjedziesz po mnie?
- Będę za 2 godziny… Spakuj się…
- Kocham Cię tato.
- Ja ciebie też, córeczko. Ja ciebie też…

***

 - Słońce, co on ci zrobił? – spytała wampirzyca zapłakaną Ally.
- Nic… - wyjąkała dziewczyna cicho w poduszkę. Nie miała już siły ukrywać okropnego zachowania Pierwotnego. Jednak mimo wewnętrznych oporów robiła to nadal. Nie chciała żeby Kol miał przez nią kłopoty, a poza tym Damon nie mógł dowiedzieć się o ciąży. Nikt oprócz jej i Kola nie mógł wiedzieć. Ally żyła w przekonaniu, że musi usunąć ciążę, a najlepiej umrzeć, ponieważ sama nie poradzi sobie z tym wszystkim, co wiążę się z posiadaniem dziecka.
- On jest idiotom Ally, nic z tym nie zrobi, ale nie martw się… Niedługo na pewno wróci z podkulonym ogonem, bo jednak mimo wszystko bardzo Cię kocha i nie potrafi wyobrazić sobie życia bez ciebie.
Znam swojego brata.
- Chyba jednak go nie znasz, nikt go nie zna… I on jak najbardziej potrafi wyobrazić sobie świat beze mnie… Problem w tym, że ja nie potrafię sobie wyobrazić świata bez niego… Kol powiedział, że mną gardzi… Z jego strony chyba zawsze chodziło tylko o sex…
- Kochanie, to nie możliwe… Kol szaleje za Tobą… A, że raz czy dwa się posprzeczaliście nie oznacza zaraz, że musicie się rozstać…
Jednak dla Allyssy ta sprzeczka oznaczała rozstanie, dla Pierwotnego zresztą też.
- Rebekah?
- Tak?
- Zostawisz mnie samą? Chętnie bym się przespała – szepnęła dziewczyna zamykając swoje szmaragdowe oczy.
- Śpij dobrze… Okay?
- Okay.
Zaraz po wyjściu Pierwotnej z pokoju Ally wstała i podeszła do niewielkiej szafeczki w drugim końcu pokoju. Trzymała w niej wszystkie leki, których tak bardzo zawsze potrzebowała. Delikatnie, aby nie wzbudzać podejrzeń wyjęła z szuflady pierwsze lepsze opakowanie tabletek i ponownie skierowała się do łóżka. Dopiero po wygodnym położeniu się w nim po lekkim wahaniu połknęła całą zawartość pudełeczka, po czym zapadła w sen, z którego już mogłaby się nie obudzić.

 ***



- Kol?
- Tak siostrzyczko?
- Co ty jej znów zrobiłeś? Przepłakała cały dzień i noc…
- Raczej, co ona zrobiła mi… - rzucił niedbale, tak jakby miał to wszystko gdzieś.
- Nie rozumiem – powiedziała Pierwotna z zaciekawieniem do słuchawki.
- Wpakowała mnie w dziecko… Rozumiesz!?! W DZIECKO!!!
- Czyli, że Ally jest w ciąży? – zapytała zszokowana.
- Jeśli nic nie zrobiła z tym bachorem to tak…
 - To twoje dziecko do cholery! Nic nie rozumiesz! Będziesz ojcem! – Jednak Kol rozłączył się nie słuchając wypowiedzi swojej siostry do końca. Sam przecież wiedział, że będzie ojcem… Wie skąd się biorą dzieci. Nie jest głupi.
***

 - Ally wiem wszystko… Obudź się… - powiedziała Rebekah otwierając drzwi. Odpowiedziała jej cisza.
- Ally!  - I ciągle cisza.
- ALLY! – krzyknęła szarpiąc ją za ramię…
- Ojj Ally coś ty zrobiła - szepnęła Pierwotna sama do siebie gdy zobaczył leżące na szafce nocnej puste opakowanie po tabletkach…
- DAMON!!! DAMON SZYBKO!!!
Wampir w ekspresowym tempie wpadł do pokoju.
- Co się stało?
- Ona… Ona… Ona nie oddycha… - mówiła przez łzy.
- Dlaczego nie podałaś jej swojej krwi?!? Kurwa, Rebekah…!  krzyczał starszy z braci Salvatore rzucając i psując różne rzeczy w pokoju córki.
- Ona jest w ciąży, Damon. To zabiłoby ją od razu, a wraz z nią dziecko. Dzwoń po karetkę… Może jeszcze uda się coś zrobić.
- Jeśli Ally z tego nie wyjdzie, jeśli nie wyzdrowieje to zabiję twojego brata….! Rozumiesz!
- Nie będziesz mógł tego zrobić… Bo już będzie martwy, już ja oto zadbam.

 ***

 - Kol! Ally leży w szpitalu… Jest w stanie krytycznym. Lekarze nie dają jej za dużych szans na przeżycie… Tak samo zresztą dziecku. Ta noc może się okazać ostatnią… Przyjedź zaraz po odsłuchaniu tej wiadomości… I pamiętaj, że ona zawsze Cię kochała…

***

W głowie Pierwotnego kotłowały się różne myśli. Może ją stracić. Może stracić ją i syna. Gdzieś podświadomie liczył na to, że to będzie syn. Przecież miał do niej jechać, miał ją przeprosić za to, co się wydarzyło. Przeprosić za to, co powiedział. To prawda nie chciał mieć dzieci. Nie nadawał się na ojca. Nie potrafił nawet zająć się głupim chomikiem, gdy Rebekah go o to poprosiła. A tu miał być ojcem, miał mieć dziecko. Prawdziwe dziecko, którym trzeba się zająć, które trzeba kochać. Takie, przy, którym trzeba ciągle być. Takie, które trzeba wychować na porządnego człowieka. A on najzwyczajniej w świecie nie znał się na takich sprawach. Ale wiedział jedno, musi zrobić wszystko, aby Ally i jego syn przeżyli.

 ***

 - Ty skurwielu, jeśli coś jej się stanie to Cię zajebie rozumiesz! Zniszczę Cię tak jak ty zniszczyłeś mi córkę i wnuka! I nie obchodzi mnie, że nie idzie Cię zabić!!! Już ja coś wymyślę!!! – krzyczał Damon rzucając się na Kola z pięściami.  Pierwotny dostał prawym sierpowym prosto w szczękę… Jednak nie przejął się tym. Wiedział, że zasłużył. Gdy tylko najmłodszy z braci Mikaelson pojawił się w Sali gdzie leżała dziewczyna z jego oczu poleciała samotna łza. Był to pierwszy raz gdy płakał. Kochał ją i kochał to dziecko, które nosiła pod sercem, ale uświadomił to sobie zbyt późno. Jego życie straciło sens wraz z jej ostatnim biciem serca.

CZYTAM = KOMENTUJĘ 

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 25.- Kolejna część.

- Chciałbym zacząć od tego, że mam naprawdę wspaniałego brata. Szkoda tylko, że doceniłem to dopiero teraz… Ale nie będę mówił o mnie choć mogę robić to godzinami… Mój brat po tylu latach samotności dorobił się w końcu kogoś, kto go pokochał całym sercem. Jest naprawdę wielkim szczęściarzem… - tu jego spojrzenie padło na Ally, która stała w kącie popijając swojego drinka i słuchając przemówienia, które raczej nie będzie zaliczało się do najlepszych, a może… - Pozwólcie, że przytoczę pewien cytat… Pewien znany polak kiedyś powiedział „Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. Miłość bez cierpienia nie jest miłością.”
I sądzę, że tak właśnie jest i z nimi. Był pewien okres czasu, w którym krzywdzili się bez przerwy… Blizny wewnętrzne na pewno Nie znikną, ale wiem, że tylko po tym, co się wydarzyło będą potrafili być z sobą szczęśliwi, bo miłość to nie tylko ciągłe branie… Nigdy w niej o to nie chodziło i mam nadzieję, że nigdy chodzić nie będzie. Wiem, że ludzie mają problem z zaakceptowaniem tego, ale dacie sobie radę… W końcu się kochacie. „I chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.”

***

- Dziękujemy Kol.
- Ależ proszę bardzo, ale teraz pozwólcie, że zabiorę się już do domu – na jego ustach pojawił się wielki uśmiech, gdy to mówił, a Klaus bardzo szybko domyślił się całej reszty.
- Kol?
- Tak?
- Tylko Znów tego nie spieprz, jestem pewien, że kolejnej szansy nie dostaniesz.
- Wiem…
- Powodzenia! – Krzyknęli za nim nowożeńcy.

***

 - To było coś naprawdę pięknego… - szepnęła zasypiając wtulona w jego tors.
- Coś naprawdę pięknego trzymam teraz w ramionach – wyszeptał w jej ucho przytulając jeszcze mocniej.
- Kol proszę Cię przestań.
- Idź spać – powiedział otulając ich szczelnie kocem. Wiedział, że to może być ich jedyna i ostatnia szansa na szczęście.

***

 - Kol!!! Kol, do cholery!!! Chodź tu!!!
- Co się stało, kochanie?
- Nie nazywaj mnie tak!
- Wczoraj jeszcze wszystko było dobrze… Ally co się stało?
- Masz czytaj! – Krzyknęła i rzuciła w niego gazetą najmocniej jak potrafiła.



Jak donoszą nasze źródła Kol Mikaelson jeden z najbardziej pożądanych kawalerów naszych czasów już nie jest taki wolny. Widziany był, bowiem wczoraj z piękną kobietą, już niedługo jego żoną.
Ally Salvatore jak widać usidliła wiecznego kawalera. Kol i Ally obecni byli na ślubie brata przyszłego pana młodego. Jak widać śluby w rodzinie Mikaelsonów to teraz stały element. Czy ślub najmłodszego Pierwotnego pobije tak wielkie widowisko jak wczorajsze wydarzenie? Miejmy nadzieję, że tak…
Robert Black.



- Przez Ciebie myślą, że jesteśmy zaręczeni.
- To nie miało tak być. Wszystko miało toczyć się powoli. Nie mieliśmy być brani za parę dopóki sami o tym nie zadecydujemy.
- Nie rozumiesz, że teraz jesteśmy na to wszystko skazani. Skazani na siebie! Ja tego nie chcę Kol.
Wyjeżdżam. Jak to wszytko przycichnie, jak się skończy to wrócę. Wrócę i znów będziemy mogli się przyjaźnić.
- Ally czy ty nic nie rozumiesz?! Nie mam zamiaru się z tobą przyjaźnić. Nie chcę być twoim przyjacielem. A ten cały artykuł to jest znak. Od teraz jesteś moją narzeczoną czy Ci się to podoba czy nie! Jesteś moja! – gdy to wykrzyczał rzucił się na nią i zaciągnął do łóżka.
 
***
- Kol, ja… ja… - szeptała nie mogąc z siebie wydobyć nic więcej.
- Niech zgadnę… Jeszcze nigdy…
- Proszę nie śmiej się… - powiedziała cicho patrząc w palący się w kominku ogień.
- Ej… spójrz mi w oczy – szepnął podnosząc jej brodę do góry – nigdy nie mógłbym śmiać się z czegoś takiego. Powiedz mi tylko czy chcesz swój pierwszy raz przeżyć ze mną… Jeśli nie, odpuszczę i napiszę do gazety aby cofnęli to wszystko co o nas napisali…
- Nie chcę tego zrobić z nikim innym... Tylko proszę bądź delikatny…
- Będę słoneczko, będę… Zawsze…

***

- Kol? - Ally wyciągnęła rękę w poszukiwaniu swojego „kochanka” jednak go już nie było w łóżku. Z przerażenia, aż usiadła, a po jej policzkach zaczęły płynąć zły. Poduszka nadal pachniała nim, a on odszedł. Wykorzystał ją i odszedł. Mogła się tego spodziewać, ale myślała, że tym razem Kol stanie na wysokości zadania.
 
***

- Ejj księżniczko, co się stało? – Szepnął siadając obok niej na łóżku.
- Jesteś, nadal jesteś ze mną – wyszeptała, a jej ciałem wstrząsnął szloch.
Pierwotny szybko odstawił tacę z jedzeniem na podłogę i przytulił swoją ukochaną.
- Zawsze będę, kochanie – zapewnił i mocno przytulił swą ukochaną. Wiedział, że po tym, co się wczoraj stało, po tej wspaniałej nocy już nie może odpuścić.

***

- Oj braciszku słyszałem, że jesteś zaręczony – powiedział Klaus ze śmiechem rozmawiając z Kolem przez telefon.
- Sęk w tym, że nie jestem – odpowiedział Pierwotny bawiąc się frędzlami swojego ulubionego koca – Po tej całej waszej imprezie wszyscy myślą, że ja i Ally, że jesteśmy razem…
- To było WESELE Kol WESELE – roześmiała się hybryda.
- Wszystko mi jedno.
- Co jest, Kol?
- Chyba ją kocham.
- Kochasz?
- Jak cholera i to boli…
- To dobrze – powiedział Klaus i się rozłączył. Wiedział, że teraz to nie on powinien rozmawiać z jego bratem.

***

- Ally? Ally gdzie jesteś?
- Tutaj!
- Tutaj, czyli gdzie?
- Znajdź mnie! W końcu na tym polega zabawa w chowanego!
- Zabawa, w co?
- W chowanego Kol, w CHOWANEGO!
-…
- Kol?
- Mam Cię – szepnął jej do ucha mocno przytulając.
***
- Kol?
- Tak słoneczko?
- Jestem w ciąży…
- W czym?
- W ciąży.
- KURWA!!! DLACZEGO?!? – Pierwotny zaczął krzyczeć i rzucać, czym popadnie. Nie planował dzieci… Nie teraz… W ogóle nie wiedział czy chce je mieć. Chciał mieć Ally tylko dla siebie. Może to egoistyczne, ale on sam był egoistyczny i był z tego dumny.
- Uspokój się! Kol, proszę…
- JESTEM SPOKOJNY DO CHOLERY!!! JESTEM JAK NAJBARDZIEJ SPOKOJNY!!! ALLY DO CHOLERY!!! TO NIE MIAŁO TAK WYGLĄDAĆ ROZUMIESZ!!! ZRESZTĄ MAM TO GDZIEŚ !!! WYCHODZĘ!!!
- Jeśli teraz wyjdziesz to już nawet nie próbuj wracać… Rozumiesz! – Krzyczała obracając w dłoniach szklankę z wodą. Była zła. Była zła, smutna i zagubiona. Wiedziała, że Kol nie będzie zbytnio zadowolony, wiedziała, że nie będzie tak jak na filmach, kiedy to mężczyźni skaczą ze szczęścia jak dowiedzą się o dziecku. Myślała jednak, że jakoś im się uda. Jednak po słowach, które usłyszała chwilę później już przestała się oszukiwać.
- NIE MAM JUŻ DO, CZEGO WRACAĆ!!! GARDZĘ TOBĄ!!! – Pierwotny szybko zabrał kurtkę wiszącą na krześle, zabrał kluczyki do samochodu i trzasnął drzwiami, gdy wychodził. A Allyssa płakała jeszcze długo i rzewnie... W końcu jeszcze niedawno obiecywał, że będzie "Zawsze", a już go nie było. 

piątek, 16 maja 2014

Hey słońca wy moje!
Mój wyjazd się troszkę przedłużył... Mam nadzieję, że się nie gniewacie...
Nie miałam zbytnio czasu aby pisać dlatego mam dla Was tylko połowę,  (a może nawet nie... wydaję mi się, że to chyba jakaś 1/5) rozdziału... Jak tak patrzę...
Postaram się coś tam napisać w weekend...


Zapraszam również na bloga mojej bff http://bielczyczern.blogspot.com/

Pozdrawiam Ianka <3

- Czy Ty Caroline Forbes bierzesz sobie za męża tego oto Nikalusa… bla, bla, bla – mruczał pod nosem najmłodszy z Mikalesonów. Cała ta uroczystość bardzo go przygnębiała i nudziła.
Niby był zadowolony ze szczęścia swojego brata i jego narzeczonej (już za chwilę jak wszystko dobrze pójdzie i nikt jej nie zabije, albo się nie rozmyśli jego żony), ale coś hamowało jego uczucia. Nieświadomie spojrzał na Ally. Kochał na nią patrzeć. Kochał widzieć jak jej długie kasztanowe włosy układają się kaskadą na placach, kochał widzieć jak jej szmaragdowe oczy przepełnione są bezgranicznym szczęściem i kochał mieć ją tylko i wyłącznie dla siebie…
Ally tylko zgromiła go wzrokiem. Miała go już szczerze dość i mimo tego, że bardzo go kochała i zawdzięczała mu dosłownie wszystko nie potrafiła nie okazywać mu czystej pogardy. Ich świetlana przeszłość już dawno odeszła w zapomnienie, a oni musieli o sobie zapomnieć.
***

 Ally:  Kol?
Kol: Sara?
Ally: Sara?!
Kol: Ally?
Sara: Ally?!
Ally, Sara: Kol!!!
Ally: Do cholery, kim ona jest?!?
 Sara: Jego dziewczyną, … Ale nie martw się słońce, jeszcze tylko chwilę… Później jest już cały twój
***
- Wiesz, że cię kocham?
- Jesteś tego pewien? W końcu jestem krwiożerczym wampirem – rzuciła ze śmiechem.
- A ja okropną hybrydom, chyba jednak wygrałem w konkursie na odrażającą bestię – powiedział mimochodem.
- Tak i wygrałeś nie tylko to – powiedziała szeptem blond włosa anielica.
- Tak, a co jeszcze?
- Drogę do mojego serca – mówiła naprowadzając jego prawą rękę na jej lewą pierś.
- W takim razie wygrałem najwięcej na świecie, pani Mikaelson – Klaus sprawnie zmniejszył odległość między nimi i już chwilę później ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.

 ***

 - Nie jestem nim zainteresowana, wybacz…
- Zrywasz ze mną?!? – Zapytał zdziwiony. Zawsze to on zrywał z kobietami, to on nimi przysłowiowo rządził.
- Tak… Zrywam, chociaż jest to dla mnie ciężkie?
- Dlaczego? – Zainteresowali się wspólnie Kol z Ally.
- Ponieważ ja i Kol nigdy tak naprawdę nie byliśmy razem..
-  No tak wtedy rozstanie naprawdę jest bardzo trudne – stwierdziła rzeczowo Salvatorówna – Idziemy na drinka?
- Z chęcią!  Zostawmy go samego… Niech sobie to wszystko „przetrawi” – odpowiedziała jej dziewczyna z radością i obie ruszyły w stronę baru.
- A ja?!? Co ze mną?!? – Krzyknął Pierwotny za nimi.
- Ty się już w tym wszystkim nie liczysz! – Odkrzyknęły chórem i wróciły do rozmowy.
Najmłodszy z braci Mikaelsonów stał w osłupieniu przez jeszcze kilka minut. Nie wiedział, co zrobić ani co powiedzieć. Dlatego jak tylko jego mózg zaczął na nowo działać tak jak powinien Kol chwycił kilka butelek Bourbona i udał się w najciemniejszy i zarazem najbardziej odludny kawałek ogrodu, aby się upić. Upić się w samotności i z należytą godnością, której od dawna już mu brakowało.
 
***
- Kol gdzie jesteś? Kol!!! Kol do cholery!!! Idioto gdzie jesteś?! Ty głupi arogancki dupku!!! Jeśli zaraz się nie pojawisz w Sali balowej i nie wygłosisz swojego przemówienia to pozwolę Klausowi Cię zabić!!! Ale może mieć mały problem, bo ja zabiję cię pierwsza!!! Kol proszę obiecałeś…. – krzyczała Ally chodząc po całym ogrodzie. Była zła, nawet bardzo zła. Wiedziała, że „praca” z Pierwotnym nie będzie łatwa zważywszy na to co wydarzyło się w przeszłości jednak myślała, że on wykaże trochę klasy i nie będzie pijany chociaż w ten jeden dzień… Że chociaż w ten jeden dzień przestanie zachowywać się jak dziecko i stanie na wysokości zadania…
Najmłodszy z braci Mikaelson wyczołgał się wolno zza krzewów słysząc nawołujący go głos Ally. Wiedział, że będzie miał problemy, ale chyba jeszcze większe kłopoty gdyby został w swojej kryjówce… Pierwotny był pewny, że nie wyszedłby z niej do środy, a była dopiero sobota…
- Ally, nie maaammm nicc na… naaa swoją odpowiedzialność… - zaczął – I proszę nie przerywaj mi – uciszył ją ręką gdy chciała już zacząć mówić – Wiem, że jestem idiotom. Wiem, że nie spisałem się w roli świadka, starałem się, ale mi się to nie udało. Zamiast tego upiłem się i jest mi wstyd. Wstyd za to, co zrobiłem teraz, zresztą nie tylko teraz. Wstyd mi za to, co stało się na przestrzeni wieków. 
- Och… Kol… - westchnęła i już miała zamiar go przytulić, gdy ten powiedział najpoważniejszym tonem, na jaki było go stać pod wpływem alkoholu.
- Miałaś mi nie przerywać.
- Ale ja wcale… Okay… Przerwałam Ci, ale…
- Już nie tłumacz się… Jak bardzo jesteś na mnie wściekła?
- Bardzo…
- Too dobrze, bardzo dobrze… Chodź pójdę i wzniosę ten głupi toast…
Nastała niezręczna cisza. Każdemu z nich przeszkadzała najbardziej na świecie, ale żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć… W końcu udało się to Kolowi.
- Ally?
- Tak? – zapytała robiąc w ziemi dziurę swoim wysokim obcasem.
- Zabierzesz mnie stąd? Mam już dość baloników, kwiatków i innych dupereli. To wszystko mnie po prostu przygnębia.
- Zabiorę Kol, zabiorę…
- Sprzedałaś ten dom, który Ci dałem? – zapytał otwierając przed nią drzwi.
- Chciałam, ale nie potrafiłam… Stwierdziłam, że powinnam oddać Ci klucze… - szepnęła wchodząc do pomieszczenia.
- Nie, nie powinnaś. Jest twój. Sam Ci go dałem… Ostatnie pytanie.
- Hmm?
- Czy byliśmy w nim szczęśliwi? Czy nasza przyjaźń była prawdziwa?
- Kol.
- Tak?
- To dwa pytania – zauważyła biorąc kieliszek szampana.
- Wiem, przepraszam…
- Tak.
- Tak, co?
- Tak byliśmy tam szczęśliwi. Tak nasza przyjaźń była prawdziwa – powiedziała cicho patrząc na tańczące pary, a z jej oczu popłynęła samotna łza, którą szybko starła wierzchem dłoni.
- Czy sądzisz, że nadal moglibyśmy się przyjaźnić?
- Chyba… Chyba tak…  Choć już bo się spóźnimy…



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Ogłoszenie Parafialne...


Cześć kochani!
Pewnie nie będziecie szczęśliwi gdy to przeczytacie...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

Nie nie zawieszam, ani nie usuwam bloga ;)
Chcę poinformować, że następny rozdział pojawi się najwcześniej w przyszłym tygodniu...
Gotowy jest do połowy, a jutro wyjeżdżam do Niemiec i nawet jeśli
uda mi się coś napisać to nie wstawię bo niestety tam gdzie jadę nie ma wifi :/
Może uda mi się wstawić jeszcze jutro jakąś miniaturkę jak chcecie <3
Pozdrawiam Ianka ;*

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 24.

Nooo więc mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 
Przepraszam, że teraz, ale byłam chora i nie miałam siły pisać...
Pozdrawiam Ianka ;*


Ally wraz ze swoją "przyjaciółką", a dokładniej dziewczyną swojego ojca siedziała, w Mystic Grillu i popijała małymi łyczkami zimną latte z bitą śmietaną i lodem jedząc tarte cytrynową. Rebekah piła sok pomarańczowy i jadła duży kawałek ciasta czekoladowego. Jedząc przeglądały zdjęcia z wycieczki Pierwotnej z chłopakiem nad jezioro. Były słodkie. Po chwili ze strony Salvatorówny nastało dość krępujące pytanie:
- Jak poznałaś mojego ojca?
Panienka Mikaelson nie wiedząc, co ma powiedzieć po swojej własnej bitwie z myślami wykrztusiła
- Chciałam go zabić.
- Dobrze to dość dziwne kochać się w kimś, kogo wcześniej chciało się zabić. Nie uważasz?
- A co na tym świecie nie jest dziwne? Wiesz z naukowego punktu widzenia nie powinno mnie tu być, a jednak jestem i mam zamiar się upić - zaśmiała się.
- Może i masz racje - odpowiedziała niepewnie - to, co wołamy kelnera? Twarz pierwotnej pokrył uśmiech od ucha do ucha, a jej ręka wyskoczyła w górę w geście ' zamawiam'.
Tak teraz już każda z nich wiedziała, co ma zamiar robić do zamknięcia lokalu. Najlepsze byłoby upicie do nieprzytomności, ale co wtedy powiedziałby pan trzymający klucz od domu?

~ Kilkanaście godzin i butelek później ~
- Podoba mi się ten barman - rzekła nawalona Ally.
- To idź i zagadaj, ja nie mogę, rozumiesz twój ojciec i te sprawy - powiedziała posyłając ukradkiem spojrzenie w stronę drugiego końca sali.Obie wybuchnęły niepowstrzymanym śmiechem. Nie wiadomo skąd i dlaczego. Zapewne to zasługa alkoholu. Kilka minut później po opróżnieniu swojego kieliszka nastolatka spadła ze swojego krzesła z wielkim hukiem. Nie pokrzyżowało jej to jednak planów. Z "niewielkimi" trudnościami wstała i podeszła do baru, przy którym właśnie stał wypatrzony przez nią przystojniak. Droga nie była łatwa cały czas potykała się o własne nogi. Gdy była już w połowie wytyczonej przez siebie trasy zdjęła swoje wysokie szpilki i poszła dalej boso trzymając buty w ręce.
- Hey - powiedziała podpierając nonszalancko ścianę.
- No proszę nasza Allyssa jest pijana to chyba pierwszy raz w życiu.
- Skąd znasz moje imię?
- Nie pamiętasz mnie? Chyba twój mózg po alkoholu płata ci figle.
Ok dla ciebie zrobię wyjątek i ci przypomnę jestem Zane McAllister.
- Zanee ładne imię - powiedziała przeciągając samogłoski.
- Może tak, może nie, ale ty naprawdę mnie nie pamiętasz.
- Chyba tak - rzekła z powątpiewaniem.
-Czyli nie pamiętasz, że Cię kocham, że przeze mnie straciłaś Kola, matkę, a najlepsze zostawiłem na koniec... Stałaś się tym, kim się stałaś.
- To "stałaś się tym, kim się stałaś" zabrzmiało tak tajemniczo mógłbyś mi to wytłumaczyć?
- Nie dzisiaj, a jak wytrzeźwiejesz to wszystko Ci się przypomni.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś?
- Zapewne.
Po chwili było słychać głos Rebekhy mówiący ' Ja wracam do domu idziesz ze mną?
Ally wypowiedziała bezgłośne ' tak ' i udała się w stronę stolika, aby zabrać swoje rzeczy po czym dogoniła koleżankę przy drzwiach.
***

Pierwotny czując okropny głód szedł ulicą. Trafił do najgorszej części miasta. Przy latarni stała skąpo ubrana dziewczyna. Mogła mieć z 19 lat. Robiła, jako prostytutka. 'Idealna okazja, aby połączyć przyjemne z użytecznym' - pomyślał i zaciągnął ją w ciemny zaułek. Przez chwilę stawiała opór jednak patrząc w dół na jego drogie buty od projektanta przestała.
- Co zamierzasz? - spytała półgłosem.
- Jeszcze nie wiem coś wymyślę - odpowiedział.
- Skrzywdzisz mnie? - zapytała przestraszona.
- Może tak, może nie to zależy.
- Zależy? Zależy, od czego?
- Zadajesz za dużo pytań.
- Ok, spytam jeszcze raz skrzywdzisz mnie?
- Odpowiedziałem, że nie wiem.
- Rób co chcesz mnie to już w ogóle nie obchodzi.
- Dlaczego?
- Tak po prostu. Lepiej zacznij to, co zacząłeś.
- Opowiedz mi osobie.
Widać było, że nawet bez uczuć starał się być lepszy. Było to dziwne, ale prawdziwe. Nie wiedział, dlaczego. Nikt nie wiedział. Po prostu po spotkaniu Ally, a później Sary coś w jego ciele stwierdziło, że czas dorosnąć.
- Chyba nie muszę - powiedziała.
- Owszem musisz - rzekł ukazując swoje śnieżnobiałe, ostre kły.
- Czym ty jesteś?- spytała przestraszona cofając się aż natrafiła na ścianę.
- Nie widać? Wampirem - powiedział akcentując dokładnie ostatnie słowo.
Gdy się przybliżał jej serce zaczęło bić szybciej. Dużo szybciej. Jej żyły pompowały coraz więcej krwi. Oddech stawał się cięższy. Natomiast ciało odmawiało posłuszeństwa. Noc tej dwójki nie zapowiadała się najlepiej. Nic nie wskazywało na to, aby skończyła się szczęśliwie.
- To, co opowiesz mi o sobie czy te kły - przejechał po nich językiem - mają znaleźć się w Twoim ciele?
- Dobrze już dobrze - powiedziała - tylko się odsuń.
Pierwotny niechętnie zrobił to, co mu kazała. Podszedł bliżej ulicy. Koło śmietnika napotkał stary fotel. Przyniósł go blisko swej ofiary i usiadł na poręczy. Dziewczyna zaczęła swój monolog.
- Gdy byłam małym dzieckiem zostałam zgwałcona przez mojego ojczyma. Moja matka mi nie wierzyła, dlatego oddała mnie do babci. Gdy ta jednak umarła matka była już w Londynie. Zrzekła się mnie i trafiłam do domu dziecka. Siedziałam tak jakieś trzy lata. Adoptowała mnie jakaś para homoseksualistów. Nie zagrzałam tam jednak miejsca na długo. Rozstali się i żaden nie chciał mieć ciężaru w postaci dziecka. Okres dorastania spędziłam w poprawczaku po tym jak niechcący zabiłam policjanta. A teraz robię to, co robię.
- Ciekawie.. Nie chciałaś nigdy zmienić czegoś w swoim życiu?
- Często, ale jak na razie interes się kręci także nie widzę potrzeby..
- To nazywasz interesem - przerwał jej.
- No tak, a czym?
- Na moje to niszczenie sobie życia, ale co ja tam, wiem. W końcu żyję tylko trochę ponad 1000 lat. Ale jeśli tego naprawdę chcesz..
Podszedł do niej, wgryzł się w szyję i ze smakiem wysysał ostatnie resztki życia.
- Mi to jednak nie odpowiada, więc żegnaj - dokończył wrzucając jej ciało do pobliskiego śmietnika.
Ach jak on uwielbiał takie zabawy psychologiczne. I właśnie to różniło go od innych ze swojej rasy. Tamci napadali i pili. On rozmawiał, kazał opowiedzieć o swoim życiu i dopiero wtedy przystępował do działania.
***
Sara w swym nowym mieszkaniu przygotowywała się do pracy. Robiła mocny makijaż przy potłuczonym lustrze. Tylko na takie było ją stać w okolicznym sklepie. Ubierając się w to myślała o tym, co pomyślałby Kol gdyby ją zobaczył. Czy by ją wyśmiał przez te wszystkie ćwieki czy błagałby żeby do niego wróciła. Ale dlaczego miała wracać, jeśli nigdy nie byli razem? Zamyślona nie poczuła nawet lekkiego dotyku małej raczki na swoich plecach?
- Znów wychodzisz? - zapytał chłopiec cicho.
- Tak kochanie. Ktoś musi pracować, aby mieć na jedzenie.
- Czemu wygnałaś Kola? Był bardzo miły i widać było, że coś do ciebie czuje - powiedział zbyt dorośle jak na swój wiek.
- Nie słoneczko. Tylko Ci się tak wydaje. Tak naprawdę Kol jest zły i arogancki - wytłumaczyła.
- Mylisz się - odrzekł i wszedł do łóżka.
- Czemu go tak bronisz? - spytała.
- Ponieważ zawsze mi mówiłaś, że każdy zasługuję na drugą szansę.
- Tak, tak pamiętam, ale nie on.
- Niech Ci będzie - skłamał obmyślając własny plan.

~ Trochę później, Rzym~

Kol Mikaelson po części odzyskał swoją ludzką naturę. Jednak nie wiadomo było jak długo ją zachowa. Mogła być ona bardzo ulotna, ale postanowił się zachowywać jak trzeba (przynajmniej w najbliższym czasie). Jego przyrodni brat właśnie dzisiaj brał ślub z bardzo urodziwą wampirzycą. Co prawda nie tak urodziwą jak Ally, ale i tak bardzo piękną. Nie wiedzieć, czemu pomyślał właśnie o niej. Myślał, że już dawno o niej zapomniał. Nie zajmowała jego myśli już tak długo, że sądził, że już dawno się uwolnił od siły miłości. Ale czy od miłości da się uwolnić? Ktoś mu kiedyś powiedział „Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą”. Ale czy ich miłość nadal żyje? Pewnie nie. Zresztą kluczowym problemem było to, że to nie była ICH miłość. Ona była tylko JEGO.
Allyssa na pewno nie pokochałaby kogoś takiego jak Kol Mikaelson. Pierwotny był tego pewien. No, bo niby, za co miałaby darzyć go uczuciem? Za wielką arogancję? Pewność siebie? Nienawiść i rządzę krwi?
***
Caroline jeszcze Forbes siedziała na wysokim czarnym krześle, czekając na kosmetyczkę, towarzyszyły jej wszystkie druhny. Jednak brakowało tej najważniejszej. Nigdzie nie było Allyssy Salvatore. Znając życie zaszyła się w jakimś ciemnym kącie i czytała książkę, bo do samej ceremonii zostały jeszcze trzy godziny. Ally druhną honorową została z polecenia przyszłego męża wampirzycy. Stwierdził, że dzięki temu Kol się uspokoi. A gdyby Ally nie udało się go uspokoić zaprosił też Sarę. Co prawda mogła wyjść z tego jedna wielka pomyłka, ale ufał swym bliskim, że nie będą robili scen. Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Kościół przystrojony był czerwonymi jak krew różami. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest wspaniale, ale niestety tak nie było. Kol z Ally właśnie dowiedzieli się, kto będzie ich partnerem. Nie byli z tego powodu zbytnio zadowoleni.
- Że niby ona?! Serio, Klaus?
- On?! Caroline!
- Popatrz tylko na nią w tej czerwonej sukience wygląda jak jakaś pokraka. Jak dziecko. I jeszcze daliście jej suknie z dekoltem. Co ona ma tam schować pomarańcze?
Tak naprawdę twierdził, że wyglądała cudnie. Ona zawsze wyglądała cudnie.
I wcale nie wyglądała jak dziecko. A z tym dekoltem to było istne kłamstwo. Oczywiście, że miała go, czym wypełnić, ale on był o nią tak bardzo zazdrosny…
- Nie, nie jestem dzieckiem. Tak mam, czym wypełnić to wcięcie. A jak masz ochotę na pomarańczę to musisz poczekać do wesela. Zapewniam Cię, że tam znajdziesz swoje ulubione owoce, a teraz daj mi spokój i zróbmy to, co mamy zrobić… Może uda nam się unikać siebie nawzajem przez resztę wieczoru.
- Przykro mi, Ally, ale niestety będziesz musiała go znosić przez całą uroczystość. Pamiętasz plany? – odezwała się zaniepokojona panna młoda.
- Tak, tak pamiętam – powiedziała szybko dziewczyna powstrzymując łzy.
Dlaczego on jej tak bardzo nienawidził? Co ona takiego mu zrobiła, że teraz musi znosić jego humory? Spotkała się z Zanem, ale go spławiła… On nie miał powodu do wyżywania się na niej…
- Tylko nam się nie popłacz skarbie – rzucił Kol z czystym sarkazmem.
- Kol! – krzyknął Klaus starając się przywołać brata do porządku. Hybryda nie rozumiał dlaczego jego brat tak się zachowuje w stosunku do swej ukochanej.
- Nie Niklaus, poradzę sobie sama. Możecie wyjść? Muszę z nim porozmawiać – poprosiła patrząc w światło, aby się nie rozpłakać.
- Jesteś pewna? – zapytała zaniepokojona wampirzyca. Bała się o Ally, o Kola, a także o swój ślub. Miał to być jeden z najwspanialszych dni w jej życiu, a jak na razie zapowiadał się tragicznie.
- Tak, Caroline nie martw się… W razie niebezpieczeństwa skierowanego ze strony tego bałwana zacznę wołać pomocy – rzekła przywołując na twarz wymuszony uśmiech i trzymała go tak długo, aż nie wyszli, dopóki nie została z nim sam na sam.
***
- CO JA CI TAKIEGO ZROBIŁAM DO CHOLERY?!
- Hmmm…. Zastanówmy się – powiedział siadając na krześle, jednak bardzo szybko z niego wstał.
- Wiesz, co nie mamy się, nad, czym zastanawiać. Wszystko spieprzyłeś… - szepnęła, jednak on ją usłyszał i wpadł w furię.
- JA?! JA WSZYSTKO SPIEPRZYŁEM?! KOCHAŁEM CIĘ DO CHOLERY!!!
JEDNAK TY I TAK WOLAŁAŚ ZANE!!! Co on takiego ma w sobie, czego nie mam ja? – to ostatnie wyszeptał…
- Kochałeś mnie? W takim razie, dlaczego zostawiłeś?
- Bo na ciebie nie zasługuję! Nigdy nie zasługiwałem i nigdy zasługiwać nie będę!
Tak a jest prawda! A to, że Klausowi i Damonowi się udało znaczy, że po prostu mieli szczęście. Szczęście, którego ja nie będę miał. Bo nigdy nie będę na tyle odważny, aby stracić cię po raz kolejny.
Dziewczyna stanęła przed nim. Ich ciała dzieliły dosłownie milimetry. Już miała go pocałować, gdy drzwi zostały otworzone z impetem. Młodzi odskoczyli od siebie jak poparzeni i zdążyli powiedzieć tylko bezgłośne „Przepraszam”.
***
- Swoją drogą to wcale nie wyglądasz jak małe dziecko – powiedział Pierwotny, gdy prowadził swą partnerkę przez długość kościoła.
- Ochh dziękuję… To, co już nie potrzebuję pomarańczy? – uśmiechnęła się, a jej głos wręcz ociekał sarkazmem.
- To pomarańcze potrzebują ciebie – rzucił krótko, a Ally nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć wyjąkała tylko „Aha” i uciekła wzrokiem na ołtarz. Tak było łatwiej… A ona ostatnio bardzo często szukała najprostszej drogi, bo w niej nie było czuć tego bólu i cierpienia….

wtorek, 1 kwietnia 2014

Ogłoszenie Parafialne (któreś tam) Prima ;)


Z przykrością informuję, że ten blog zostaje zakończony... 
Nie ma czasu weny i ogólnie mi się nie chce... Więc nie ma sensu go zawieszać...
Naprawdę dziękuję za to, że byliście ze mną.... Nooo, ale cóż....
Żegnajcie :(  Ianka

PS. Nie bijcie xd
PSS Wam też tak się nudzi? Czy to tylko mnie?
Boo jeśli nie tylko mnie to piszcie ;)
 https://www.facebook.com/pages/That-kind-of-love-never-dies/237857406400329
lub na GG 50327493... Nie przeraźcie się moim wiekiem xd

(Serio nie wiem ile razy można aktualizować ten post)


O Bożeee aktualizacja po raz kolejny się szykuje....
Pisał ktoś z was test 6 klasisty dziś?
Bo chcę wiedzieć czy był trudny xd

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 23.

Rozdział nie sprawdzany.... Ostrzegam, że błędów może być mnóstwo. 
Postaram się je poprawić w najbliższym czasie, ale jak na razie tego czasu nie mam. 

Rozdział tragiczny.... Nie miałam weny, a chciałam coś wam wstawić bo rozdziały już i tak dodaję bardzo rzadko. Mam nadzieję, że mimo wszytko mnie nie opuścicie :)
Obiecuję poprawę... 
Ianka :*






Po drodze do jej mieszkania spotkali kilku alkoholików, narkomanów, i alfonsów. Każdy obok którego przechodzili wyraził swoją zacną opinie na jej temat. Spotkała się z takimi wyzwiskami jak 'dziwka', 'puszczalska', 'łowczyni fortun', 'jednonocna przygoda'. Kol każdemu z nich chciał porządnie przywalić. Raz prawie by to zrobił. Powstrzymał go tylko jej głos. Mówił  ' nie warto ', ale tak naprawdę było warto. Od teraz była z nim. Będzie ją chronił, chodź by miał umrzeć. Na to się jednak nie zanosiło. Nikt nie miał kołka z białego dębu. Chwileczkę on znał kogoś kto go miał. Ale czy będzie w stanie go nim zabić? Chyba nie. Ale nigdy nic nie wiadomo. Przykro byłoby stracić swojego przyrodniego brata. Gdy weszli do jej rudery zwanej mieszkaniem. Po wcześniejszym zaproszeniu dziewczyna poszukała na ścianie czegoś co miało przypominać włącznik światła. Chwilę później w pokoju zrobiło się jasno. Pierwotny zobaczył wtedy: obdrapane ściany, niekompletną podłogę, gołą żarówkę wiszącą na samym środku. Nie obyło się też bez zwisających drzwi szafki kuchennej, stołu bez jednej nogi, który podpierał ścianę. Materac leżący w końcu pokoju służył za łóżko, a obok niego stał mały koszyk z zabawkami. Tak to z pewnością nie było mieszkanie w którym mieli mieszkać zdrowi na umyśle ludzie. Wraz z rozbłyśnięciem światła mały chłopiec , który spał w swym drewnianym łóżeczku otworzył swe czarne pełne zmęczenia przeplatanego z cierpieniem oczy. Były takie same jak oczy Sary - stwierdził Pierwotny.
- Co on tu robi? - zapytał zaniepokojonym, zaspanym głosem.
- To Kol pomoże nam się stąd wybić - wyjaśniła.
- I skończy się tak jak zawsze? - zapytał ponownie.
- Nie - zaprzeczył Mikaelson po kilku sekundach przemyślenia.
Po tym słowie Sara wzięła go w kąt pokoju i szepnęła zła.
- Czemu mu to powiedziałeś? Teraz będzie miał niepotrzebną nadzieję.
- Nie żadną niepotrzebną. Teraz jesteście pod moją opieką. Wyjedziemy stąd. Gdzie tylko chcesz i będziemy wiedli szczęśliwe, długie życie.
- Nie!!! - wykrzyczała tak, że siedzący na łóżku malec się przestraszył.
- Dlaczego znowu nie?
- Wyjdź stąd!
- Tylko jeśli wy wyjdziecie ze mną - rzekł.
- My nigdzie się nie wybieramy, ale ty tak - powiedziała i wypchnęła go za drzwi.
Żałowała, że w ogóle zaprosiła go do środka. Teraz mógł tu wejść kiedy tylko zechciał. Dlatego gdy tylko zobaczyła jak Kol wsiada do samochodu wzięła brata na ręce i poszła do opuszczonego mieszkania po drugiej stronie korytarza. Warunki były tam jeszcze gorsze niż u niej. Był jednak jeden plus. Wampir nie mógł tu wejść. Po zaśnięciu chłopca poszła wzięła swoje rzeczy i wróciła tam gdzie teraz było jej miejsce.

Zanim Pierwotny wsiadł do samochodu kopnął kilka razy w jego koło. Był wściekły kochał ją, ale ona go nie chciała. A z pewnością nie chciała się angażować. Dlaczego on tak zrażał do siebie kobiety. Najpierw Ally teraz Sara kto będzie następny? Przez tysiąc lat nie kochał nikogo. Gardził ludźmi, a teraz zakochał się w dwóch dziewczynach i każda wystawiła go do wiatru. Nad mężczyznami z jego rodu krążyło jakieś fatum.
Klaus starał się o Caroline jakieś 20 lat. Elijha o Katherine ok. 500 lat. A miłość Finna była trudna i skończyła się tragicznie. Jego ojciec został zdradzony przez matkę chociaż go nie było mu żal. Kol nie był jednak tak cierpliwy jak jego bracia, dlatego żeby nie cierpieć wyłączył to. Brak uczuć jest równy braku zmartwień i to właśnie było wspaniałe w byciu wampirem. Gdy coś nie szło mogłeś po prostu to wyłączyć. A konsekwencje? A konsekwencje przyjdą później.

Przygotowania do ślubu dopięte były na ostatni guzik. Brakowało tylko świadków. Jednym z nich miał być Elijha, ale stwierdził, że nie może bo... bo nie może. Taka była jego wyczerpująca odpowiedź. No trudno, żyje się dalej.  Jednak brak tak ważnej osoby bardzo doskwierał Klausowi. Jego kontakty z " przyjaciółmi " nie układały się najlepiej. Każdy nadal miał w głowie niezbyt miłe wspomnienia. Śmierć i inne takie mało ważne duperele. Kiedyś nigdy by się czymś takim nie przejmował. Teraz było inaczej. Miał kogoś kto go kochał. Miłością prawdziwą, jedyną i nie powtarzalną. Gdy plan z Elijhą nie wypalił postanowił spytać Kola. Co prawda nie był z nim blisko, ale teraz wszystko może wyjść inaczej. Bez sztyletowania, zabijania, torturowania. Teraz mogą być rodziną. Taką jaką byli przed przemianą. Wtedy wszystko było inne.

Retrospekcja:
Powietrze na zewnątrz było rześkie. Ostatnie promienie słońca zaszły kilka minut temu. Ognisko żarzyło się jasnym blaskiem. Na poustawianych koło niego kłodach siedzieli dwaj bracia. Klaus i Kol. Rozmawiali między sobą o czymś ważnym półszeptem. Obydwoje byli jeszcze w żałobie po swym młodszym bracie Henricku. Nie zwracali uwagi nawet na siedzącego po drugiej stronie Elijhe, który rozmawiał z smutną Tatią, która koniecznie chciała wiedzieć co się stało. Kiedyś taki widok na pewno ruszyłby Niklausa. Teraz wszystko było mu obojętne. Po kilku minutach najmłodszy żywy Mikaelson  udał się do lasu. Po godzinie dołączył do niego starszy brat wraz z czarownicą.
- Co ona tu robi? - spytał zaciekawiony.
- Jest tu żeby Ci pomóc - wyjaśnił.
- Pomóc niby jak? Przecież nic nie przywróci Henricka spowrotem.
- Jest sposób żeby to wyłączyć. Żeby stracić ten ból.
- Mam zapomnieć o moim własnym bracie?
- W pewnym sensie. Tylko to pomoże.
- Wiesz co Klaus? Chrzań się - powiedział i wszedł głębiej w las.

To właśnie to wydarzenie tak ich poróżniło. Każdy z nich chciał dobrze, a wyszło jak zawsze. Każdy z nich chciał szczęścia tego drugiego, a to doprowadzało do ich jeszcze większego poróżnienia. Jednak Nikalaus nie zważając na przeszłość. Burzliwą przeszłość zadzwonił i zapytał. Po pierwszych słowach wiedział, że coś jest nie tak.
- Hey Kol.
- No proszę kto dzwoni. Mój "wspaniały" brat Klaus.
- Wyłączyłeś to prawda? - spytał.
- Może tak, może nie - dostał w odpowiedzi.
- Dlaczego?
- Hmm.. Powiedzmy, że miałem wszystkiego dość. Starczy?
- Ok zostawmy to nie chcę się z tobą kłóci. Chcę Cię prosić tylko o jedno..
- Mój wspaniałomyślny brat coś ode mnie chce. Powiem Ci jedno pieprz się.
- Chciałem Cię prosić o to abyś został świadkiem na moim ślubie - dokończył nie zważając na wcześniejsze słowa brata.

W tej chwili coś pękło w młodszym z braci Mikaelson. Jego więź z bratem kiedyś była bardzo silna. Zmieniła się wraz z jego głupią propozycją. Było to jeszcze przed przemianą. Stulecie leżenia w trumnie też zrobiło swoje. Teraz byli sobie zupełnie obcy. Nie łączyło ich zupełnie nic. Jednak Kol zgodził się na propozycję brata zbywając go niewyraźnym 'dobrze'. Hybryda wiedziała, że to pewnie wszystko przez tą dziewczynę, którą poznał jego brat. Ostatnio był bardzo kochliwy. Tak czy inaczej musi ją zaprosić żeby sprowadzić go na dobrą drogę, jednak czy nie lepsza byłaby Ally? A co się stanie gdy będą tam obie? To chyba jeszcze nie pora, aby o tym wszystkim myśleć

Kol siedział jeszcze chwilę w osłupieniu. Rozmyślał nad propozycją brata i nad tym dlaczego się zgodził. Po chwili przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechał w stronę Nowego Orleanu. Zawsze sądził, że to tam jest jego miejsce. Miejsce w którym potrafi być szczęśliwym.

Allyssa chodziła po sklepach w Mystic Falls. Szukała odpowiedniej rzeczy na zbliżający się ślub Caroline i Klausa. Nie miała pojęcia co wybrać aż w pewnym sklepie natknęła się na Rebekah.
- Hey co tu robisz? - spytała ciekawa.
- Wydaję mi się, że to samo co ty - odpowiedziała pierwotna ze śmiechem.
- I pewnie tak jak ja nie możesz nic znaleźć - powiedziała Salvatorówna patrząc na puste ręce dziewczyny swojego ojca.
- Skąd wiedziałaś?
- Intuicja.
- Pójdziemy na kawę?
- Z miłą chęcią - usłyszała wampirzyca w odpowiedzi i obie poszły w stronę wyjścia żeby dostać się do Mystic Grilla.




poniedziałek, 17 marca 2014

Miniaturka 1. - Wieczny Ukochany

Wiem, że to nie kolejny rozdział, ale jakoś ostatnio nie mam weny... Napisałam jednak ostatnio kilka miniaturek... Zacznę od tej najstarszej, którą napisałam jak miałam może jakieś jedenaście lat więc się nie przeraźcie :D Kocham was, nie zawiodę dziękuję <3

 Pewnego słonecznego dnia każdy myślał, że wszystko ułoży się w końcu po jego myśli. Nikt jednak nie wiedział jak bardzo się mylił. W pewnym momencie niebo zasnuły ciemne chmury. Bóg okazywał wtedy żałobę po wspaniałym godnym zaufania mężczyźnie. Mimo, że owy mężczyzna znał mnóstwo osób na jego pogrzebie pojawiła się ich tylko garstka. Płakała tylko jedna kobieta. Nikt by nie pomyślał, że to właśnie ona uroni łzy po tym człowieku. Zawsze mieli z sobą na pieńku. W latach szkolnych można było powiedzieć, że jako tako się tolerowali. On jednak wyjechał szybciej niż miał. Nie poczekał nawet do rozdania świadectw. Ona myślała, że bez niego obok będzie łatwiej. Myślała, że nie będzie tęskniła. Tęskniła jednak jak cholera. Gdy przyjechał była najszczęśliwszą osobą na ziemi. On jednak tak szybko musiał wracać. Do swojego nowego świata, bez niej. W święta miała mu powiedzieć co do niego czuje. Jednak los jej przeszkodził. Nie zdążyła. Napisała tylko list. List w którym opisała wszystko. To jak bardzo go nienawidziła. To ja bardzo kochała. To ja bardzo była szczęśliwa. To ja bardzo była wdzięczna. To wszystko co chciała mu powiedzieć przed śmiercią. A było tego sporo. Wrzuciła również wspólne zdjęcia. A po skończonej ceremonii siedziała tam jeszcze bardzo długo. Płakała. Przychodziła tam jeszcze codziennie przez pięć lat. Każdego dnia. Tylko ona. Wszyscy kazali jej przestać. Mówili, że to bez sensu. Nie mieli racji. Gdy stamtąd wracała była weselsza. Później przychodziła coraz rzadziej. Ale wiedziała, że on nie będzie na nią zły. Wiedziała, że to dzięki niemu spotkała kolejną osobę, którą pokochała. Mimo to nigdy nie zapomniała o mężczyźnie, który pierwszy zajął jej serce. Bo pierwszej miłości się nie zapomina obojętnie w jak tragiczny sposób by się skończyła. Nie trudno było się domyślić, że gdy urodził jej się syn nazwała go imieniem swojego ukochanego. Bajka jednak nie trwała długo. To imię chyba przyciągało same nieszczęścia. Jej mały synek zachorował na białaczkę.Każdego dnia tracił siły. Nie reagował na leki. Koniec był bliski. Ona zaczęła się modlić. Do niego. Miała tylko jego. Odkąd jej
mąż odszedł chwilę po ukazaniu diagnozy miała tylko jego i swoje kochane dziecko. Nikogo więcej. Przez te wszystkie lata zraziła do siebie wielu ludzi. Zbyt wielu. Modlitwa pomogła. Jej anioł stróż i tym razem pomógł. Wtedy po raz kolejny zaczęła odwiedzać cmentarz. Napisała kolejny list. I cały czas czuła go przy sobie. Nie wiedziała jednak jeszcze jak bardzo będzie szczęśliwa. Szczęśliwa z nim. Myślała, że to nie możliwe. On przecież leżał dwa metry pod ziemią. Sama widziała jak go chowają. Jak zamykają jego ciało w trumnie. Jak przewożą go cmentarz. Jak wszyscy układają kwiaty na jego grobie. Więc go nie mogło być. Nie istniało żadne istotne wytłumaczenie na jego późniejsze pojawienie się. Gdy ujrzała go później przed jej drzwiami nie wierzyła w to. Śniła o nim. To jednak miało wystarczyć. Miała się z nim spotkać. Później. Nie teraz. Teraz nie była gotowa. A zobaczenie go w żywej wersji było straszne. Nie realne. Okropne wręcz. Straszne i tragiczne. Mimo to była bardzo szczęśliwa. Bo jak tu nie być szczęśliwym gdy jedyny ukochany wraca z zaświatów na spotkanie z tobą? Nie da się. Miłość jest wieczna. Przynajmniej ta pierwsza. Ostatnia zresztą też. Tylko, że w tym wypadku ostatnia była pierwszą, a pierwsza ostatnią. Dziwne prawda? Ona też tak myślała. Opłakiwać go ze smutkiem, a później płakać ze szczęścia padając w jego ramiona. Ale życie takie jest. Nieprzewidywalne. Szalone. Piękne.

"Przyjdziesz do mnie we śnie, a następnie
 W ciągu dnia powrócę do zdrowia
 Wówczas noc będzie wynagrodzeniem
 Beznadziejnej tęsknoty za dnia.".

niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 22.


W końcu jest....
Przepraszam, że musieliście tyle czekać...
Mam nadzieję, że wam się spodoba...
Pozdrawiam Ianka ;*
A gdy chcielibyście ze mną porozmawiać to wejdźcie na
https://www.facebook.com/pages/That-kind-of-love-never-dies/237857406400329
Kocham <3


Dwójka zakochanych ludzi całą noc przesiedziała na plaży. Obejrzała razem wschód słońca. W tej części kraju był naprawdę niesamowity. Wielka czerwono - pomarańczowo - żółta kula powoli unosiła się nad powierzchnię wody. Wody tak przejrzystej, że mogła służyć za lusterko. Pod jej powierzchnią widać było kolorowe morskie stworzenia. Wszystko było cudowne. Cały ten czas na przemian się całowali albo rozmawiali. Głównie o nim, Od niej dowiedział się tylko tyle, że od urodzenia mieszka w Los Angeles i ma na imię Sara. Bardzo dużo. On sam opowiedział jej kilka ostatnich lat swojego życia. Zmartwychwstanie, pobyt w Nowym Yorku, odnawianie relacji rodzinnych. Pominął też kilka chyba nawet najważniejszych wydarzeń w swoim życiu. Takich jak spotkanie Ally, zakochanie się w niej i planowanie wspólnej przyszłości. O tym właśnie chciał zapomnieć i przy niej wychodziło mu to doskonale.

Było około 8 nad ranem. Dziewczyna stwierdziła, że zgłodniała i razem ze swym "partnerem" poszła do baru na śniadanie. Wszyscy patrzyli się na nich krytykującym okiem. Weszli bowiem w pomiętych ubraniach, w piasku we włosach i podkrążonych oczach. Jakby spędzili noc na plaży, ale czy nie tak właśnie było?  Usiedli przy stoliku w samym końcu sali. Z obydwóch stron okalały ich okna. Po chwili podeszła do nich kelnerka. Złożyli zamówienie i czekali. Zaczęli rozmawiać o miłości. Chyba nie najlepszy temat na randkę. Kol dowiedział się od niej, że chodziła z 12 wampirami, czarodziejem, 2 hybrydami i 9 wilkołakami. Czyli to stąd wiedziała o ich świecie.
- Nie chciałbyś być zakochany?
- Byłem kiedyś. To bolesne, bezcelowe i przereklamowane.
- Hey nie mów tak, każdy zasługuję na miłość - powiedziała chwytając go za rękę.
- Nie ja, nie ja kochanie.
Siedzieli tak w ciszy aż w końcu kelnerka przyniosła ich zamówienie. Zajęli się więc nim.
Po półgodzinnym nieodzywaniu się do siebie Kol wyciągnął kartkę i nabazgrał na niej swój numer telefonu. Potem wstał, pocałował ją w policzek wyszeptał ' żegnaj ' położył pieniądze na stoliku i znikł w nadludzkim tempie za drzwiami restauracji. Sara siedziała tam jeszcze chwilę po czym sama wyszła i skierowała się w stronę swojego mieszkanie, które mieściło się dwie przecznice dalej. Po drodze wpisała numer telefonu Pierwotnego do telefonu.
Kol znalazł się w pokoju hotelowym z widokiem na ocean 5 minut po wyjściu z jadłodajni. Gdy tylko wszedł zobaczył na stoliku przed łóżkiem kopertę z jego imieniem. Przeraził się, ale wziął ją do ręki i przeczytał zawartość.

Niklaus Mikaelson wraz z Caroline Forbes 
mają zaszczyt zaprosić 
Kola Mikaelsona wraz z osobą towarzyszącą 
na uroczyste przyjęcie Sakramentu Małżeństwa,
które odbędzie się w
Bazylice św. Piotra w Rzymie.
"Gdy ktoś kocha różę , której jedyny okaz  znajduję się na jednej z milionów  gwiazd , wystarczy mu na nie spojrzeć, aby być szczęśliwym . Mówi sobie: Na którejś z nich jest moja róża".
Tak właśnie jest z nami
i mamy
nadzieję, że 
podzielisz nasze szczęście.

Tak myślałem, że się to kiedyś zdarzy. Całe szczęście, że mam bilety do Rzymu. Co prawda kupiłem je aby zwiedzić to stare miasto z Allyssą. Ale co tam jak nie ta to następna, a następną w tym wypadku będzie Sara. Trzeba ją znaleźć. Zaprosić i wywieźć z dala od Los Angeles. Tu nigdy nie poczuje się szczęśliwa. Widać to było w jej oczach. Każde okazanie miłości doprowadzało do tego, że w jej oczach pojawiały się łzy. Szybko je jednak ścierała. Udawała twardą, a tak naprawdę była tylko kruchą, skrzywdzoną przez życie istotką. Tylko jak ją znaleźć w tym pełnym smakołyków mieście. Głupiec obściskiwał się z nią przez całą noc, ale o numer telefonu już ciężko było poprosić. Co prawda sam dał jej swój, ale czy zadzwoni?

Sara siedziała sama w swoim jednopokojowym mieszkaniu połączonym z kuchnią i łazienką, którą dzieliła wraz z całym piętrem. Wynajmowała to mieszkanie za pieniądze zarobione jako striptizerka. Żałowała tego co robiła. Nic jednak nie mogła na to poradzić. Nie miała kasy. Taka była prawda. Za coś musiała zapłacić rachunki, zjeść i kupić najbardziej potrzebne rzeczy. I tak brała nadgodziny i pracę kelnerki w pobliskim barze aby jakoś związać koniec z końcem. Większość jej wydatków zajmowały długi, które narobił jej ojciec przed śmiercią. Był alkoholikiem i hazardzistą. A ona teraz przez niego łapała się każdej pracy. Już nie raz żebrała na ulicy. Leżała na materacu z którego wychodziło już kilka sprężyn i ściskała w ręku telefon. Zastanawiała się czy za dzwonić czy nie. Po 6 godzinach ciągłego zastanawiania się nad swoim losem który był do dupy zadzwoniła
- Witam - powiedziała do słuchawki.
- Dzień dobry, z kim mam przyjemność? - zapytał szarmancko.
- Thibault. Thibault Sara.
- O Sara to ty jak miło. Myślałem, że już nie zadzwonisz.
- Czemu miałabym nie zadzwonić? - spytała ostro.
- A nie wiem tak sobie. Ludzie jakoś nie chcą ze mną wchodzić w jakieś większe kontakty.
- Rozumiem. Ja jednak jestem inna. 
- Wiem to - odezwał się głos z słuchawki - dobrze, że dzwonisz inaczej musiałbym Cię szukać.
- Czemu miałbyś mnie szukać? - odezwała się nieśmiało.
- Bo chciałbym abyś pojechała ze mną do Rzymu na ślub mojego brata. Co ty na to?
- Nie powinnam.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że cię ubóstwiam. 
- Tak, ale nie powinnam zostawiać pracy, przyjaciół i brata - skłamała.
- Ej nie masz tam jechać na zawsze. W pracy weźmiesz sobie urlop jak nie będą chcieli Ci go dać to ich zahipnotyzuję. Braciszka zostawisz z rodzicami przecież tam jest jego miejsce, a przyjaciele wytrzymają bez ciebie dwa - trzy tygodnie.
 - Dwa - trzy tygodnie? Nie mówisz poważnie, prawda?
- Jak najbardziej.
- Nie mogę, nie mogę go zostawić.
- Kogo? 
- Brata - skłamała.
- To zabierzmy go ze sobą tylko proszę pojedź ze mną. Proszę - powiedział słodko.
- Zastanowię się - odparła i się rozłączyła.

Allyssa wróciła do Mystic Falls. Ponownie zamieszkała z ojcem. Teraz mieszkali tam w trójkę. Towarzyszyła im Rebekah. Dziewczyna uważała, że jej ojciec w końcu jest szczęśliwy. Była z tego powodu bardzo zadowolona. Jednak jej sercu towarzyszył smutek i pustka. Tęskniła za nim. Za Kolem. Jej jedynym i niepowtarzalnym przyjacielu. Zadomowiła się w swoim małym pokoiku na poddaszu. Nie musiała tam mieszkać jednak zawsze lubiła tą samotność. Czytała właśnie książkę siedząc przy swoim dębowym biurku gdy do pokoju wszedł Damon. W ręce trzymał srebrną tacę, a ubrany był w smoking. Wyglądał przekomicznie. Zaczęła się śmiać. Rebekha, która stała za drzwiami podeszła do niebieskookiego i szepnęła mu na ucho 
- Wiedziałam, że tak będzie wyglądasz jak kamerdyner.
Salvatorówna zaczęła śmiać się jeszcze bardziej słysząc docinkę Pierwotnej. Podał jej kopertę leżącą na tacy. Ally przeczytała ją uważnie i się rozpłakała. Było to zaproszenie na ślub Caroline i Klausa. Chociaż prawie ich nie znała zaprosili ją aby razem z nimi przeżywała ten radosny dzień. Miała przyjść na nie z osobą towarzyszącą. Chyba nie zwrócili uwagi wypisując zaproszenie na to, że ona nigdy nie miała i nie będzie miała z kim przyjść. Jeszcze kilka dni temu był Kol, który wypełniał jej wszystkie myśli. Usiadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać czy nie pójść z Zanem. To on wszystko rozwalił. Nawet nie zauważyła jak z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. Koło niej usiadła Mikaelsonówna zaraz za nią z drugiej strony przysiadł jej ojciec i obydwoje przytulili ją ramieniem. 
- Ej mała nie płacz jak nie mój brat to ktoś inny. Szczerze to nawet nie chciałabyś z nim być.
- Nie to nie dlatego - powiedziała nastolatka łkając. 
- To dlaczego płaczesz? - spytała czule.
- Bo nie mam z kim tam iść. Moje życie legło w gruzach przez dwójkę facetów.
- Damon proszę Cię wyjdź stąd - powiedziała.
- Dobrze kochanie - przytulił jeszcze raz córkę, pocałował swoją kobietę w policzek i opuścił pokój.
- Nie chcę Ci zastępować matki. Nigdy nie chciałam. Rose była wyjątkową osobą i urodziła wyjątkową córkę. Teraz jednak chciałabym dać Ci szczególną radę. Posłuchaj głosu swego serca. To ono zawsze podsunie Ci najlepsze rozwiązanie. Nigdy nie słuchaj swojego rozumu. Spójrz na mnie posłuchałam swojego serca, które jednak mam i jestem teraz z najlepszym facetem na świecie. Gdybym słuchała rozumu siedziałabym teraz sama zapijając swoje smutki w jakimś przydrożnym barze. A tak jestem szczęśliwa - przytuliła Salvatorównę jeszcze bardziej.
- Dziękuję - powiedziała. 
- Nie to ja Ci dziękuję - odpowiedziała wampirzyca i opuściła pokój.

niedziela, 16 lutego 2014

Ogłoszenie Parafialne!

Miałam wczoraj dokończyć rozdział, który gotowy jest w połowie.
 Jednak przez własne urodziny tego nie zrobiłam, przepraszam :)
Jednak nie o tym chciałam pisać.
Założyłam fanpage na fb.
Dotyczy on mojego bloga, a może nawet wszystkich blogów.
Będę tam dodawała wiadomości o nowych rozdziałach,
jeśli będziecie chcieli to może jakieś krótkie oneshoty itd.


Jeśli bylibyście zainteresowani to polubcie stronkę:
https://www.facebook.com/pages/That-kind-of-love-never-dies/237857406400329

PS. Nowy rozdział najszybciej powinien pojawić się w sobotę bo muszę wracać do szkoły.
Niestety ferie nie trwają wiecznie. Pociesza mnie jednak myśl, że mam prawie cały wolny kwiecień. :D
~ Ianka ~

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 21.


Nanannaannana....
Wstawiam kolejny rozdział.
Zbliżamy się do końca... Ale może nie będzie on taki
szybki jak wcześniej myślałam. :)
Kocham was i proszę pozostawiajcie po sobie jakiś ślad.
CZYTAM = KOMENTUJE ;*

Kol miał dosyć ciągłego gapienia się w jej zdjęcie, które zrobił tak, że ona nawet o nim nie wie i upijania się do nie przytomności. Chce zapomnieć. Zapomnieć o kimś takim jak Allyssa Salvatore. Co prawda w liście napisał jej, że ma dzwonić. I on zawsze będzie przy niej. Ale to bez znaczenia. Nigdy nie wiedział, że przez głupia kobietę będzie tyle cierpiał. Czy nie robi jednak tego na własne życzenie? Przecież ona nie prosiła go o to aby odszedł. Chciała żeby został razem z nią. W domu, który jej kupił. W domu, który miał niesamowitą atmosferę. W domu, który mógł nazwać swym domem. Ale to bez znaczenia wybrał inną drogę i musi się jej trzymać. Przekonywał sam siebie. Czy tego naprawdę chciał? Nie z pewnością nie, ale chciał jej szczęścia, które mogła znaleźć tylko bez niego.

Ally nie wiedziała co ma z sobą zrobić. Gdyby on był przy niej od razu wymyśliłby coś czym mogliby się zająć. Jego jednak nie było. Trudno. Cały czas o nim myślała. W głowie w kółko odnawiała ich wspólne wspomnienia. Nie było ich dużo. Były jednak takie jakie miały być czyli piękne. Po długim namyśle dziewczyna chwyciła słuchawkę telefonu i wykręciła numer Pierwotnego. Odebrał po trzecim sygnale.
- Witaj kochanie - powiedział.
- Cześć Kol - odpowiedziała.
- Wszystko w porządku? - zapytał jakimś dziwnie niepokojącym głosem.
- Piłeś. Nie było to pytanie tylko stwierdzenie faktu.
- Może tak, może nie - powiedział śmiejąc się.
- Zadzwoń jak wytrzeźwiejesz i zażyj witaminy zdziałają na kaca - powiedziała i się rozłączyła.

Po co zadzwoniła? - wypytywał sam siebie. Czy nie dość już cierpię oddalony od niej o całą szerokość kontynentu. W tym właśnie momencie chciałby tulić ją w ramionach. Napawać się ciepłem i jedwabistością jej ciała. Chciałby składać czułe pocałunki na jej ustach. A był tu W L.A. Do jasnej cholery! Długo tak nie pociągnie. Gdy tak siedział na plaży z butelką bourbona w ręce patrząc na fale, które co chwila się oddalały, a po chwili znów wracały miał nadzieję, że wymyśli coś aby zapomnieć. Po chwili podeszła do niego kobieta, usiadła obok niego i z jego ręki wyciągnęła butelkę znakomitego trunku. Trzymała ją chwilę w dłoni po czym przechyliła i do jej gardła spłynął bursztynowy płyn.
- Ktoś pozwolił Ci się przysiąść? - zapytał.
- Nie, ale cóż jakoś dam sobie radę - powiedziała po czym znów się napiła.
Pierwotny zabrał butelkę z jej ręki i się napił.
- W takim razie co jeszcze tu robisz? - spytał naburmuszony.
- Siedzę nie widać, zająłeś moją miejscówkę koleś - powiedziała ze śmiechem.
Mikaelson próbował ją zahiptotyzować. Ta zbyła go tylko machnięciem ręki. Ręki na którą nałożona była bransoletka z werbeną.
- Skąd to masz? - spytał zaciekawiony.
- Cały czas będziesz zadawał głupie pytania? - tym razem to ona zadała pytanie.
- Może, więc?
- Wiesz wiem trochę o tym świecie.
- Skąd?
- Wiesz, że to bardzo ciekawe pytanie.
- Nie zbywaj mnie. Skąd? Skąd wiesz o naszym świecie? I dlaczego tu siedzisz?
- Po pierwsze nie zbywam Cię. Po drugie mam coś z tym wspólnego. A po trzecie to moja miejscówka mówiłam Ci już.
- Urocza - powiedział ironicznie.
- Jak tam sobie chcesz - odparła zabierając trunek z jego ręki. Oddał bez żadnych protestów. Potrzebował teraz towarzystwa, a ta dziewczyna była niezwykła.
- Ok.To może inny zestaw pytań. Jak masz na imię?
- Sara.
-  Sara? Ładnie.
- Wiem - oddała mu alkohol.
- Pewna siebie lubię takie.
- Jeśli nie chcesz żeby z tego ładnego noska zaraz poleciała krew natychmiast przestań.
- Ej no nie daj się prosić
- Lepiej mi to oddaj - odburknęła wskazując butelkę.
Gość do picia właśnie tego było mu trzeba. I to nie byle jaki gość do picia. Bardzo, ale to bardzo seksowny.
- Jest impreza plażę dalej przyłączysz się? - zapytała ironicznie.
- Z miłą chęcią - powiedział wstając. Gdy już stał na nogach podał jej rękę. Ujęła ją wstała po czym poszła przodem.
Droga na imprezę nie była łatwa. Cały czas gapił się na jej zgrabny tyłeczek. Ta wiedząc o tym robiła różne rzeczy aby go sprowokować. I kto by pomyślał, że w okresie totalnego załamania znajdzie piękną kobietę, która może być jego podporą. W tym trudnym świecie zrozumienia, a także sexu. Chciał tego jak nigdy. Jeszcze nikt nie pociągał go tak bardzo jak ta mała, pyskata kobietka. Wiedział, że z czasem i tak dojdzie do ich zbliżenia. Czekał na to. Zapomniał w końcu zapomniał. Zapomniał o tym jak głupia smarkula z Mystic Falls zmieniła jego życie. Chciała go zdominować. Chciała aby był grzecznym chłopcem. A on nigdy taki nie był. Przy Sarze mógł być sobą. Prawdziwym sobą. Nie jakąś marną podróbką, którą chciała z niego uczynić Ally dla własnej przyjemności. Ma tego dupka. Nie wiedział nawet jak ma na imię. Ale był mu wdzięczny. Wdzięczny za to uratował jego prawdziwe ja .Pełne złości, żądzy krwi; seksu i alkoholu.

Kol przez cały czas trwania imprezy borykał się z erekcją. Sara najzwyczajniej w świecie nie zwracała na to uwagi. Co rusz podsycała ogień w jego spodniach, a gdy tylko chciał jej dotknąć odsuwała się. Wiedziała co robiła i z kim ma do czynienia. Wiedziała, że on bezgranicznie jej pragnął. I robiła wszystko aby być blisko, a również daleko. Czy to miłość od pierwszego wejrzenia? Nie, nie  pewnością nie no bo niby dlaczego. Dlaczego ktoś taki jak on miałby zawracać sobie głowę zwykłymi śmiertelnikami. Gdy " ciężar " w jego spodniach stał się nie do wytrzymania poszedł w ustronne miejsce i zwalił konia. Został jednak nakryty. Nie przez Sarę, Ally która z niewyjaśnionych powodów mogła się znaleźć tu na miejscu, a przez niego. Okropnego, wrednego starszego brata.
- Oj ktoś się tu nam zaspokaja - powiedział ze śmiechem.
- Odwal się.
- Może tak, może nie, mam sprawę - rzekł.
- Klaus Mikaelson ma sprawę i zwraca się z tym do swojego braciszka jak miło - odpowiedział z pełnym ironii śmiechem.
- Kol czemu nie jesteś teraz z Ally?
- Cóż znudziła mnie.
- Znudziła Cię. Czyli już nie darzysz jej uczuciem takim jak wcześniej. Już nie chcesz aby była szczęśliwa. Chcesz aby została tam w tym wielkim domu bez możliwości porozmawiania z kimkolwiek. Aby zamknęła się jeszcze bardziej niż przedtem. Damon z Rebekhą nie wiedzą jak jej pomóc. Nie odzywa się do nikogo. Może ty wiesz o co chodzi? Może to ty jesteś w to zaplątany? Może to przez ciebie?
- Tobie już do reszty odjebało?
- Mi? Nie mi nie, ale Tobie chyba tak jeśli dajesz komuś nadzieję na lepsze jutro, a potem zostawiasz. Zostawiasz mimo, że tego kogoś kochasz całym swoim sercem, które jak sprawdzali medycznie jednak masz. Smutne nie?
- Czy ty nie potrafisz zrozumieć, że dla mnie i dla Allssy nigdy nie było wspólnej przyszłości? Ona chciała zmienić mnie za wszelką cenę w grzecznego, miłego chłopca. A ja jestem dokładnym tego przeciwieństwem. Przejrzałem na oczy bracie - powiedział to ostatnie słowo z sarkazmem.
- A teraz wybacz muszę poszukać pewnej gorącej laski, na którą jestem bezgranicznie napalony. Żegnaj - wydusił z siebie i poszedł szukać swojej towarzyszki.
Znalazł ją na parkiecie. Tańczyła ostro trzymając w ręku butelkę bourbona. Czy to możliwe, że już ją uwielbia. Z pewnością.
- Gdzie mi tak nagle zniknąłeś przystojniaczku? - zapytała ze śmiechem,
- Musiałem załatwić to i owo - wskazał ręką na spodnie.
- Rozumiem i przepraszam - podała mu butelką.
- Masz za co, ale chyba wiem jak możesz to naprawić.
- Więc? - zapytała.
- Choć ze mną na plażę - zaproponował.
- Ale już na niej jesteśmy kotku.
- Nie tutaj. Gdzieś w ustronne miejsce. Cukiereczku.
- Tam gdzie wtedy?
- Na przykład. Chyba, że znasz lepsze miejsce.
- Raczej nie no chyba, że masz na myśli moje mieszkanie.
- Ciekawie, ciekawie, ale dzisiaj wolę plażę.
- Jak tam chcesz.
Kilka minut później znaleźli się na sąsiedniej plaży. W miejscu w którym się poznali. Siedzieli w ciszy i delektowali się bourbonem. Nie przejmowali się niczym. Myśleli tylko o tym co będzie potem. Jak potoczy się ich znajomość. Kol nie przejmował się nawet swoim starszym bratem, który jak to miał w zwyczaju pouczał go jak ma żyć. Sam zalecał się do swojej dziewczyny jakieś 10 lat, a tu nagle zgrywa dobrego brata którym nigdy w życiu nie był i radzi mu aby wracał pod pantofel. Nie takie rzeczy to nie z nim. Niech Ally zajmie się swoim wspaniałym przystojnym przyjacielem z którym miała czelność się całować wiedząc, że on jest w pobliżu. Nie byli parą to prawda, ale chyba trzeba być ślepym aby nie widzieć, że ktoś się w kimś kocha. Niebo nad Sarą i Kolem było gwieździste. Powietrze ciepłe i rześkie. Jednym słowem było idealnie na pierwszą randkę.
- To co pocałujesz mnie? - spytała wesoło.
- A chcesz? Zabrał butelkę z jej ręki.
- Szczerze? Nie potrafiła ukryć iskierek wesołości w swoich oczach.
- Zawsze...
- To nie. Obydwoje nie mogli ukryć śmiechu. Znali się od kilku godzin, a zachowywali jakby byli blisko całe życie. Kol oddał jej butelkę  i przybliżył swoją twarz do jej. Po chwili ich usta złączyły się w gorącym pocałunku.
- Ja wcale tego nie chciałam.
- Chciałaś, chciałaś - zaprzeczył.
- Może i masz rację - powiedziała z szyderczym uśmiechem - Ale prawda jest taka, że nie całuję się na pierwszej randce.
- Ale to wcale nie jest nasza pierwsza randka.
- Nie? - spytała przekornie.
- Nie. Otóż to jest nasza druga randka. Więc jeśli nie masz nic przeciwko. Wziął pustą butelkę po trunku rzucił gdzieś na piasek i ponownie ją pocałował.
- W takim razie jeśli to jest nasza druga randka to kiedy była pierwsza?
- Hmm, wiesz to jest bardzo ciekawe pytanie. Można je rozpatrzyć na kilka możliwych sposobów.
1. Ty będziesz mówiła swoje ja swoje i później pójdziemy na kompromis.
2. Możemy zaliczyć nasze pierwsze spotkanie w tym miejscu za pierwszą randkę.
3. Mogę ściągnąć z twojej ślicznej rączki tą bransoletkę i Cię zauroczyć, ale coś czuję, że pijesz herbatkę z werbeny.
4. Możemy pominąć kwestie randki i zacząć się całować.
- Wiesz mam problem z wyborem między 1 a 4. Obie brzmią ciekawie. Dlatego chciałabym wykorzystać koło ratunkowe aby udzielić właściwej odpowie...
Nie zdążyła dokończyć swojej arcyciekawej kwestii ponieważ leżała na piasku przykryta ciałem Kola całując jego pięknie wykrojone usta.