poniedziałek, 17 sierpnia 2015

The Kiss Goodnight - Rozdział 3.

Po dokładnie roku wróciłam z kolejnym rozdziałem... 
Mam świadomość, że raczej nikogo to nie obchodzi... 
Stwierdziłam jednak, że mimo wszystko skończę to opowiadanie. 
Nawet jeśli jedyną osobą, która je przeczyta będę ja... :)
A jeśli komukolwiek z Was udało się przeczytać ten rozdział to proszę o pozostawienie choć krótkiego komentarza... :)




- Kol? – spytała otwierając drzwi. Nie mogła spać wiedząc, że on siedzi na korytarzu. - Hmm? – zapytał poprawiając kurtkę, którą był przykryty tak, aby było mu cieplej.
- Wejdź do środka, zrobiłam kakao. Musimy porozmawiać – powiedziała stojąc w progu i zacierając z zimna ręce. Nie wiedziała, co się dzieje. Koniec lata nigdy nie był tak zimny jak w tym roku.
- Musimy czy po prostu możemy porozmawiać? – zapytał wpatrując się w jej szmaragdowe oczy.
- Raczej to drugie. Wchodź już, bo do środka już i tak naleciało zbyt dużo zimnego powietrza.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Była taka piękna. Wstał i bez słowa wszedł do środka.
***
- Miałaś iść spać. Dlaczego tego nie zrobiłaś? – zapytał chwytając kubek za ucho.
- Nie mogłam zasnąć wiedząc, że siedzisz pod drzwiami – powiedziała biorąc kolejny łyk.
- Ehee – wydusił tylko i ponownie pogrążył się w ciszy. Nie trwała ona jednak długo. Ponieważ gęste powietrze przeszyło chyba zbyt osobiste pytanie Jess.
- Jak wyglądało twoje dzieciństwo?
- Jessico nie chcesz tego wiedzieć – powiedział stanowczym tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ależ chce – zaprotestowała i podeszła , do okna zza, którego ujrzeć można było nocną panoramę miasta.
- Jess… - zaczął jednak nie dane było mu skończyć.
- Kol… Rozumiem. Większość osób miało lepsze dzieciństwo niż ja. Nie przeszkadza mi to. Po prostu opowiedz mi, tak jakbyś opowiadał dziecku bajkę.
- Nie oto w tym chodzi Jess. Moje dzieciństwo wcale nie było wyjątkowe tak jak uważa większość osób. Było tragiczne, nie chce żebyś poznała demony mojej przeszłości.
- Skoro nie było wyjątkowe tym bardziej musisz mi powiedzieć, Kol. Myślisz, że nie widzę, że jesteś smutny i przygnębiony? Chociaż się uśmiechasz żal widać w twoich oczach. Pięknych kasztanowych oczach. – Jednak ostatniego zdania nie wypowiedziała na głos. – Pozwól sobie pomóc.
- Nie chce pomocy, tak samo jak nie chce współczucia – powiedział wstając. Miał zamiar wyjść. Lubił Jessicę, ale nie chciał opowiadać jej o rzeczach, które go ukształtowały. Jednak ona wiedziała, że Pierwotny może tak zareagować. Dlatego popchnęła go na kanapę i usiadła na kolanach. W takiej sytuacji Kol zmuszony był do swojej trudnej opowieści o dawnym życiu, które jak myślał zostawił już dawno za sobą. Jednak to było zwykłym kłamstwem. Jego dzieciństwo nie da mu spokoju dopóki ten nie pożegna się z tym światem już na zawsze.
- Obiecuję, że obojętnie jak okropne rzeczy powiesz nie będę Ci współczuła, okay?
- Okay – przytaknął niechętnie.
- W takim razie opowiadaj.
- Jess?
- Tak?
- Obojętnie jak bardzo ciężko będzie mi się mówiło, nie przerywaj mi.
***
- Urodziłem się w małej miejscowości na obrzeżach Mystic Falls. Wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkałem w małym, drewnianym domku, który umiejscowiony był w samym środku lasu. Oprócz mojej rodziny było ich tam jeszcze kilka. Mikaelsonowie byli szanowani i nawet dość wpływowi. Moi rodzice zawsze chwalili się, jacy to jesteśmy wspaniali jednak tak naprawdę mieli nas gdzieś. Cały czas tylko nam czegoś zabraniali i nie zwracali uwagi na nasze potrzeby.
- Zabraniali Wam, bo się o Was martwili – szepnęła schodząc z jego kolan.
- Jess miałaś mi nie przerywać.
- Przepraszam, kontynuuj – szepnęła ponownie jednak tym razem spojrzała mu się głęboko w oczy i zobaczyła w nich to, co zawsze. Smutek.
- Wcale się o nas nie martwili. Po prostu chcieli mieć święty spokój. Nie kochali Nas. Chyba żadne z nas nie usłyszało słowa „Kocham” z ich ust. To smutne… Gdyby nie Reb pewnie odszedłbym dużo wcześniej…
- Odszedłeś?
- Mówiłem Ci, żebyś mi nie przerywała… Jess zlituj się nade mną i daj mi dokończyć… Ale wracając do twojego pytania, to tak odszedłem. Miałem wtedy 16 lat. Nie wydaje mi się, że byłem rozwydrzony lub się buntowałem. Zrobiłem to by w końcu znaleźć szczęście. Jednak ucieczka wcale nie dała mi szczęścia tylko jeszcze bardziej wszystko skomplikowała. Tamtego dnia było zimno, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było mi tak zimno jak wtedy. Przed domem mój starszy brat rozpalił ognisko, aby… w sumie nie jestem pewien, dlaczego je rozpalił. Jednak gdyby nie ogień moi rodzice nadal by żyli. Kiedyś życzyłem im śmierci z całego serca. Tak wiem, że to okropne, wiem, że ja sam jestem okropny – mówiąc to Kol zamknął oczy.
- Nie jesteś okropny, czasem może trochę denerwujący, ale nie okropny.. . – zauważyła gładząc go dłonią po przedramieniu.
- Gdy wychodziłem z domu zahaczyłem o ubrania wiszące nad ogniskiem i właśnie to wznieciło pożar. Mogłem zatrzymać się na chwilę i je podnieść jednak chęć jak najszybszego pozbycia się demonów przeszłości była dużo silniejsza. I pomimo tego, że ojciec zawsze był dla mnie okropny, pomimo tego, że zawsze mnie bił i znęcał się nade mną psychicznie będę mu do końca życia wdzięczny za to, że uratował przed śmiercią moje rodzeństwo.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi o wszystkim – zapytała wstając z jego kolan.
- Ponieważ tego nie zrobiłem – odpowiedział najbardziej szczerze jak umiał.
- I zgaduję, że nie podzielisz się resztką swojej tajemnicy ze mną… już nigdy.
- Tak. Niektóre rzeczy człowiek powinien zachowywać dla siebie. Skoro ja podzieliłem się z Tobą strzępkami mojego dzieciństwa ty powinnaś zrobić to samo.
Jessica podeszła do okna, stała tam chwilę w ciszy spoglądając na panoramę miasta, lecz w końcu zaczęła mówić.
- Do siódmego roku życia mieszkałam w domu dziecka. Później przeniosłam się do rodziny zastępczej, która… no cóż była okropna. Musiałam w niej dzielić pokój z dziesięcioma innymi dziewczyn. Były one ode mnie starsze i silniejsze, dlatego często robiłam za ich worek treningowy. Wytrzymałam tam rok , aż w końcu uciekłam. Przez dwa lata żyłam na ulicy. Żebrałam i ogrzewałam się gazetami... no i przez cały czas uciekałam przed policją, dlatego ciągle musiałam mieć oczy dookoła głowy. Jednak pewnej nocy byłam już tak słaba i głodna, że sama zgłosiłam się na najbliższy komisariat policji.
Myślałam, że już nikt mnie nie pokocha. W wieku lat szesnastu miałam dość zasad panujących w placówce, dlatego znów uciekłam. Miesiąc po moim zniknięciu zaszłam w ciążę. Po raz pierwszy czułam się kochana i właśnie to sprawiło, że moje życie stało się jeszcze cięższe.
Kol nie wiedział, co ma powiedzieć. Myślał, że to właśnie jego dzieciństwo było okropne. Jednak on wiedział jak to jest kochać i być kochanym miał rodzeństwo, które znaczyło dla niego wszystko. I w jednej chwili pojął, dlaczego Rebekah zaprzyjaźniła się z Jess i dlaczego chciała żeby on zrobił to samo. Jego siostra miała słabość do nieszczęśników, a on wiedział jak to jest być odrzutkiem.
- Co stało się z dzieckiem? – zapytał cicho.
- Oddałam je do adopcji. Wiedziałam, że sama nie dam rady się nim zająć. Nie bez szkoły, pracy i mieszkania. Próbowałam go szukać, ale na marne. Może gdybym szybciej poznała Myrnę i Boba nie musiałabym przez to wszystko przechodzić.
- Kim oni są?
- Byli – sprostowała i wskazała na ramkę stojącą na kominku. – Myrna i Bob byli wspaniałymi ludźmi, którzy dali mi wszystko, czego potrzebowałam. Jednak pewnej nocy zostali napadnięci przez dzikie zwierzę podczas powrotu do domu z restauracji.
Im dłużej Kol spoglądał na zdjęcie pary staruszków tym bardziej wspomnienia zalewały jego umysł. W końcu przypomniał sobie, że z ich śmiercią nie ma nic wspólnego dzikie zwierzę. Wiedział, kto jest za to odpowiedzialny. I tą osobą był… on sam.

sobota, 13 września 2014

Miniaturka. - Rzeczywistość.

- 8 lat straconych - pomyślała siadając w fotelu. Z oczu kapały jej łzy. Zmarnowała 8 lat na przyjaźń, która i tak nie przetrwała. Tak to było okropne, lecz dla niej rzeczą jeszcze straszniejszą było spotykanie go. Bo tego co kiedyś ich łączyło i miało być trwałe już nie było. Nie było już między nimi przyjaźni. A strata przyjaciela boli. Boli niewyobrażalnie mocno. I nie ważne co byśmy robili. Jak bardzo byśmy się starali. Czy byśmy się zmienili czy też nie, już nigdy nie poczujemy się tak samo. Już nigdy nie zalepimy dziury w sercu, która powstała choć wcale nie powinna...

Miniaturka wcale nie jest dobra... Jest krótka i nijaka...
Jest jednak coś co wyróżnia ją spośród pozostałych...
Jest prawdziwa... 

piątek, 29 sierpnia 2014

Liebster Blog Award.


Zostałam nominowana do Liebster Blog Award, za co dziękuję bardzo Julii Teresiak


Ulubiony zwierzak? 
Z całym przekonaniem pies. To chyba zasługa tego, że sama mam dwa w domu i wychowywałam się w towarzystwie czworonożnych, wiernych przyjaciół.

 Czy uważasz, że z uwagi na swój wiek, powinnam zrezygnować z pisania?
Oczywiście, że nie. Bo na pisanie nigdy nie jest się za starym lub za młodym, szczególnie jeśli kocha się to robić.

 Czy jest aktor, którego kochasz?
Aktor, którego kocham? Hmm... Chyba nie ma żadnego... Nie potrafię pokochać osób, które są w moim życiu od dawna i wiem, że moja miłość należy się im jak nikomu innemu i bardzo je przepraszam za mój brak jakichkolwiek uczuć, więc chyba również nie mogę mówić o tym, że kocham kogoś kogo zupełnie nie znam.. Bo zamiast człowieka znam tylko role, które grał. Ale uwielbiam Iana Somerhalder'a  ale to to chyba raczej nic nadzwyczajnego, bo jest boski. Ale lubię również Alana Rickmana, Toma Feltona i Channinga Tatuma... oni też są świetni... no i Logan Lerman, który grał w moim ulubionym filmie "Charlie"... Serdecznie polecam...

Z kogo bierzesz przykład?
Jestem indywidualistką. Nikogo nie naśladuję, ani nawet nie staram się tego robić. Choć osoby, które znam czasem chyba byłyby zadowolone z tego, że poudawałabym jakąś miłą, pełną dobroci osóbkę.

Kiedy zaczęłaś pisać?
Moja przygoda z pisaniem dopiero się zaczyna... Ale jeśli mam podać jakąś konkretną datę to jest nią 10 kwietnia 2013r.

Ulubiona piosenka?
Jest ich strasznie dużo... Ale na ten moment chyba "Say Something"...

Wymarzony dom i mąż?
 O Boże... Dziewczyno zwaliłaś mnie z nóg tym pytaniem... Nie mam jakiegoś wymarzonego typu mężczyzny. Nie chcę księcia na białym koniu, bo wiem, że tacy nie istnieją... Chyba po prostu chcę, żeby mnie kochał i każdej nocy przed zaśnięciem szeptał mi do ucha, że nigdy mnie nie zostawi. Tyle wystarczy... Wymarzony mąż to takim który będzie w stanie mnie uszczęśliwić... A co do domu chce, żeby był przepełniony rodzinną atmosferą... gdzie będę mogła być najzwyczajniej w świecie sobą.

Ulubiony kamień?
Jeśli nie chodzi tu o kamień, który otrzymałam kilka lat temu od kuzyna, bo nie mógł już mnie znieść... i żebym się zamknęła po prostu mi go dał i opowiedział jakąś durną historyjkę, a ja jako dziecko ją łyknęłam... I nadal w tajemnicy przed nim trzymam kamień schowany w pokoju... W końcu nie może wiedzieć, że go uwielbiam (chodzi o kuzyna) bo wtedy mój najwspanialszy kuzynek by mi spokoju nie dał... Ale to się chyba nie liczy... Więc tak jak prawie każdej kobiety Diament. Są wspaniałe...

Lubisz matematykę?
Nie znoszę, a wszystkie moje nauczycielki od matmy są jędzami, które nie znoszą mnie... choć cały czas się tego zarzekają...

Najpiękniejsze imię żeńskie i męskie?Żeńskie hmmm powiedziałabym, że Sara, ale już nie będę taka okropna i nie wybiorę własnego imienia na najpiękniejsze... W takim razie albo Ally lub Mia...  A męskie to Alexander... Ale koniecznie przez "x".

Jaki najbardziej lubisz styl?
Jakikolwiek, byle by się tylko dobrze prezentował...


Bardzo przepraszam, że ja nikogo nie nominuję... Ale jakby to powiedzieć? Nie mam kogo... Nie czytam aktualnie żadnego bloga... Przepraszam ludzi z blogosfery za ten haniebny czyn... Obiecuję poprawę... :)

PS. Nowy rozdział powinien pojawić się niedługo... Choć nie wiem jaki słowo "niedługo" ma przedział czasowy...
PSS. Założyłam zakładkę "SPAM" i tam możecie zadawać mi różne pytania, które Was nurtują... A także polecać mi (naprawdę polećcie mi jakieś fajne rzeczy... bo ze mnie jest taki trochę idiota, który nie wie co ma zrobić z własnym życiem).... Błagam zróbcie coś z tym i zadawajcie morza i oceany pytań... A ja na każde odpowiem ;) Nawet te osobiste... 

Jejj powiększyłam, żeby każdy zauważył... Jestem genialna xd 

niedziela, 17 sierpnia 2014

The Kiss Goodnight - Rozdział 2.

Jak zauważycie za chwilę zmieniłam imię głównej bohaterki mam nadzieję, że Wam się spodoba. :)
Przy ostatnim rozdziale były tylko 2 komentarze dlatego jeśli przy tym nie będzie min. 5 nowy rozdział się nie pojawi. Przypominam, że można komentować również z anonima :D
Rozdział nie sprawdzany. Za błędy przepraszam.
Zapraszam do czytania <3 



Od ich pierwszego, a zarazem jedynego spotkania minął rok. Rok pełen zwrotów akcji, zawirowań i smutku. Czasami nie mamy pojęcia, co czujemy zanim to nie wyjdzie na wierzch, zanim nasze emocje nie osiągną punktu kulminacyjnego. Ale skąd mamy wiedzieć, kiedy jest już dość? Kiedy nasze serce nie ma już siły, kiedy nasz umysł przestaje pracować… czy to jest koniec? A może to dopiero początek? Jess skulona pod kocem oglądała telewizję. Nie wiedzieć, czemu tęskniła za Kolem Mikaelsonem. Nie znała go, a tęskniła. Tak to dziwne. Dziewczyna nieświadomie zerknęła na zdjęcie w ramce przedstawiające ją i chłopaka. Zrobili je w różanym ogrodzie. Była to jej jedyna pamiątka po nim. Jessica niemal z czcią wzięła ramkę do ręki i przejechała po niej wierzchem dłoni. „Machoń” – pomyślała i wyciągnęła fotografię. Dopiero teraz zauważyła, że na drugiej stronie widnieje numer telefonu i napis „Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli tak nie jest oznacza to, że to jeszcze nie koniec.” Kierowały nią różne odruchy jednak w końcu zdecydowała się na akt odwagi i podniosła telefon. Moment biła się z własnymi myślami, lecz w końcu wykręciła jego numer. Dwa sygnały później usłyszała jego głos. Gdy powiedział „Słucham” jej oddech zamarł.
- Kol? – spytała zupełnie niepotrzebnie. Wiedziała, że to on nie mogłaby go pomylić z nikim innym.
- Jessica. – rozpoznał ją. Naprawdę ją rozpoznał – Czemu musiał minąć równo rok abyś zadzwoniła? Czekałem. – ciągnął dalej, a ona poczuła się dziwnie mała.
- Skoro czekałeś to czemu sam nie zadzwoniłeś? – zapytała lekko skrępowana.
- Ponieważ nie miałem twojego numeru, Rebekah nie chciała mi go podać, a na świecie nikt nie słyszał o Tylko Jessice.
- Nazwiska też Ci nie podała?
- Dokładnie. Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej?
- Nie chciałam wyjść na nadgorliwą.
- A tak naprawdę? – dociekał, od razu wiedział, że kłamie. Kol Mikaelson łatwo się nie poddawał. Nawet, gdy siedział po drugiej stronie linii telefonicznej ubrany tylko w spodnie od piżamy w małpki.
- Nie znałam twojego numeru – wyznała cicho.
- Przecież zapisałem Ci go po drugiej stronie zdjęcia.
- Zauważyłam to dopiero dziś – szepnęła ponownie.
- Jess?
- Tak?
- Jesteś w domu?
- Oczywiście, a co?
- Poddaj adres.
- Chyba oszalałeś, nie poddam Ci mojego adresu.
- Już to zrobiłaś dzwoniąc do mnie. Upper East Side 169/9, prawda? Będę za godzinę.
- Ale skąd ty wiesz…- nie dokończyła, ponieważ usłyszała już tylko dźwięk urwanego połączenia.

***

 Dokładnie godzinę później Jess została obudzona przez dźwięk domofonu. Była tak zdenerwowana jego wizytą, że najprawdopodobniej zemdlała. Z bolącą głową, ubrana w swoją o wiele za dużą, wyblakłą, czerwoną bluzę i spodnie z polaru z przyszytymi do nich skarpetami, a także z włosami, które tylko lekko przeczesała dłonią poszła otworzyć mu drzwi.
Zastała w nich przystojniaka, w którym mogłaby się zakochać, jednak nie zrobiła tego. Gestem ręki zaprosiła go do swojego małego mieszkania i wskazała, aby udał się do niewielkiego salonu.
- Rozsiądź się – powiedziała i sama poszła do kuchni przygotować herbatę. Jednak, gdy ze strachu długo nie przychodziła Pierwotny sam zawitał w kuchni. Mimo swych pragnień nie uniknęła konfrontacji z nim.
- Jessico?
- Tak? – zapytała szeptem przełykając gulę w gardle.
- Boisz się mnie? – zapytał podchodząc bliżej.
- Nie Kol, nie – powiedziała cicho zalewając kubek wodą.
- Powinnaś Jess, powinnaś. Jestem potworem, a ty mimo wszystko stoisz tu i spokojnie parzysz herbatę.
- Nie zrobiłeś nic złego, o czym bym wiedziała Kol. Nie mam powodów, aby bać się samego ciebie. Bardziej niż twojej osoby boję się konfrontacji z Tobą.
- Dlaczego?
Ona jednak nie odpowiedziała. Szybko poszła do salonu i usiadła przykrywając się kocem na fotelu. Mimo całej tej niezręcznej sytuacji czuła, że jednak może czuć się przy nim swobodnie.

***

  - Kto to? – zapytał Kol spoglądając na zdjęcie przedstawiające dwójkę wesołych staruszków. Jednak Pierwotny dokładnie wiedział, kto znajduje się na fotografii. Zabił ich chyba ponad dwa lata temu. Wpadł w tak wielki szał po utracie Rachel, że musiał to zrobić, aby jakoś podnieść się na nogi. Żeby ktoś po ich utracie czuł się tak samo jak on w tamtym momencie. Jednak siedząc w jej wygodnym fotelu i patrząc w jej oczy pełne smutku żałował, że to przez niego Jess zaznała jeszcze więcej cierpienia niż powinna. Ale on już nic nie mógł z tym zrobić. Oni leżeli już dwa metry pod ziemią, a on czuł się winny i wiedział, że jeśli Jessica dowie się o tym, co zdarzyło się w wakacje dwa lata temu już nigdy się do niego nie odezwie.
- To Bob i Myrna. To im zawdzięczam wszystko, co mam – powiedziała pokazując ręką wszystko wokół. – To właśnie oni przygarnęli mnie z ulicy. Oni zaufali mi na tyle, że mogłam dołączyć do ich rodzinnego biznesu. A gdy umarli zostawili mi w spadku wszystko, co mieli. Tak bardzo ich kochałam, traktowałam jak rodzinę, ale i oni musieli odejść z mojego życia – mówiła,a z jej oczu popłynęła samotna łza. Nie potrafiła mówić o dwóch najważniejszych osobach w jej życiu bez emocji targających jej wnętrzem.
- Ejj mała nie płacz – powiedział ścierając jej łzę kciukiem. – Wiem, że jest Ci ciężko, że dużo przeżyłaś, ale powinnaś iść na przód. Nie rozdrapywać, co rusz starych ran. Gdy wciąż będziesz to robiła nigdy do niczego w życiu nie dojdziesz. A zasługujesz na wszystko, o czym marzysz.
- Już mam wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam, Kol. Nie potrzeba mi więcej. Zdałam maturę, rozpoczęłam studia, mam pracę i mieszkanie. Kiedyś nawet nie myślałam, że mogłabym mieć, aż tyle.
- A ty Kol, o czym marzysz? – zapytała patrząc w jego oczy.
„ O tym, aby cofnąć czas. O tym abyś mnie nienawidziła, gdy dowiesz się prawdy o śmierci Boba i Myrny. Żebyś się mnie nie bała, gdy powiem Ci, że jestem tym, kim jestem… wampirem z krwi i kości. O tym, aby mieć dzieci i kogoś, kto mnie pokocha całym sercem. Marzę o kobiecie, z którą będę miał dom z ogródkiem, psa i kosiarkę. Marzę o nieprzespanych nocach, kiedy to będę trzymał w ramionach kogoś dla mnie naprawdę ważnego. A teraz najbardziej marzę o tym, aby ściągnąć z ciebie te ubrania, rzucić na kanapę i kochać się z tobą przez całą noc i cały dzień. Szaleńczo, drapieżnie, niebezpiecznie, delikatnie i wolno… na różne sposoby, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zawsze. Ale nie zrobię tego, ani teraz ani nigdy. Bo marzę o tym by być dla ciebie ważny, aby być twoim przyjacielem. To mi wystarczy.” – pomyślał, lecz powiedział tylko:
- Marzę o tym by być szczęśliwym i rozumianym. Tylko tyle.

***

 - Kol jest już późno – powiedziała spoglądając na zegarek, który właśnie wybił północ. Chyba powinieneś już iść.
- Jak jesteś śpiąca to idź się położyć. Ja użyczę sobie twojego telewizora i pooglądam telewizję. Zmyję się jak tylko wzejdzie słońce. Okay?
- Okay. – odpowiedziała nawet nie myśląc. Lecz po chwili powiedziała:
- Nie, nie… Wcale nie okay. Ledwo, co się znamy, a ty już chcesz zostać na noc? Nie na pewno nie. Teraz stąd wyjdziesz i jeśli chcesz się ze mną spotkać to przyjdź do antykwariatu w sobotę…, a teraz żegnam – powiedziała idąc do drzwi i otwierając mu je. On tylko wstał, wziął swoją kurtkę i usiadł pod drzwiami od strony wejściowej. A co zrobiła wtedy Jessica? Zatrzasnęła je ze złością, ponieważ jakiś mężczyzna pchał się z butami do jej własnego życia, a ona wcale tego nie chciała.


CZYTAM = KOMENTUJĘ 


PS. Jeśli coś piszecie to zostawcie linka... Z chęcią poczytam ;)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

The Kiss Goodnight - Rozdział 1.

- Ja tam nie pójdę Rebekah nie ma mowy! – krzyczała brunetka siedząc na łóżku i przyglądając się swojej przyjaciółce, która usilnie próbowała namówić ją na pójście na imprezę.
Rebekah Mikaleson milczała długą chwilę.
- Pójdziesz tam Jess i nie znoszę sprzeciwu – powiedziała Pierwotna spokojnie przymierzając jaskrawoczerwoną sukienkę. Rebekah zawsze lubiła się stroić, a rozpoczęcie lata u jednego z najbardziej rozrywkowych, a zarazem wpływowych ludzi na świecie było na to idealną okazją.
Jessica słysząc słowa swej towarzyszki sięgnęła po butelkę piwa stojącą na stoliku nocnym i wypiła ją w kilku szybkich łykach. Wiedziała, że jeśli naprawdę ma tam iść to nie zniesie tego bez braku alkoholu we krwi.
- Jessico wszystko widzę w lustrze! – zauważyła Pierwotna nie odwracając wzroku od szkatułki z biżuterią – Odłóż to piwo, Tobie nie przystoi. – pouczyła tonem nieznoszącym skargi – Wiem, że się stresujesz, ale musisz tam iść.
- Dlaczego? – zapytała brunetka wstając i podchodząc do szafy.
- A chociażby, dlatego, że będzie tam mój brat… Chciałabym abyś go poznała. Jest naprawdę wspaniały jednak teraz ma trochę trudny okres w życiu. Sądzę, że moglibyście się zaprzyjaźnić – mówiła blondynka malując swe rzęsy, lecz w pewnym momencie gwałtownie się odwróciła i spojrzała w szmaragdowe oczy swej przyjaciółki. Zauważyła w nich strach, który towarzyszył im zawsze, lecz nie tylko, było w nich też wielkie podniecenie. Rebekah uśmiechnęła się szyderczo. Wiedziała, że z pomocą Jess uda jej się wyprowadzić swojego brata na prostą.

***

- Dziwnie się czuję – szepnęła Jessica stojąc przed wielkimi drzwiami. Dom, który należał do Briana White’ a był ogromny i strasznie ją przytłaczał. Ubrana w krótką czarną sukienkę czuła się niekomfortowo i zrobiłaby wszystko, aby wrócić jak najszybciej do własnego mieszkania, ale wiedziała, że z własnym łóżkiem przywita się dopiero za minimum osiem godzin.
- Wyglądasz wspaniale…. Chodź już – ponagliła Jessicę, Rebekah i gestem ręki kazała jej wejść do środka. To, co zastała tam dziewczyna wcale jej nie uszczęśliwiło. Wszędzie wałęsali się ludzie trzymający w rękach wielkie butelki z alkoholem. Ci, co już polegli leżeli bezwładnie na kanapie… Jeszcze inni całowali się w kątach. Z góry słychać było dźwięki upojnego sexu. To na pewno nie było miejsce dla takiej osoby jak ona.
- Rebekah ty się baw, a ja wracam... Źle się czuję – szepnęła przyciskając dłoń do ust.
- Jess to było do przewidzenia. Nigdzie nie wracasz i nie udawaj, wiem, że tak naprawdę nie jest Ci nie dobrze, to zbyt stara sztuczka abym się nabrała. Niedługo będzie tu mój brat. Jak będziesz chciała wyjść wcześniej to pogadaj z nim, aby zabrał Cię do domu – mówiła Pierwotna popijając swojego drinka. – A nie, patrz tam jest – wskazała palcem na wysokiego mężczyznę przeciskającego się przez tłum.
Jessica szybko odwróciła głowę, by spojrzeć na ukochanego brata swej przyjaciółki.
Był dobrze zbudowany, jego brązowe włosy były nienagannie ułożone, a jego oczy błyszczały pomimo tego, że wydawały się strasznie smutne. Rebekah mówiła, że jej brat przeżywa teraz trudny okres, ale nie wiedziała, że tak bardzo będzie to widać w jego oczach. Jednak mimo wszystko jego usta się śmiały i dziewczyna była pewna, że jak jeszcze chwilę zostałby sam to z pewnością byłby duszą towarzystwa.
- KOL TUTAJ! – zawołała Rebekah machając do niego ręką. Mężczyzna od razu skierował się w ich stronę.
- Hey, jestem Kol – przedstawił się grzecznie. Jess takie zachowanie nie pasowało do jego stroju, myślała, że okaże się bezczelny… Jednak ma jeszcze trochę czasu na pokazanie swojego prawdziwego „ja”.
- Jessica – powiedziała cicho.
- Jess, ładnie – zauważył robiąc krok w przód. Brunetka w tym samym momencie się cofnęła.
- Jessica nie Jess.
Kol znowu zrobił krok do przodu, a Jessica zmuszona była się cofnąć. Plecami dotknęła ściany i była przerażona. W ogóle nie znała Kola, nie wiedziała, do czego zmierza, a Rebekah zachowywała się tak jakby nic nie widziała.
- Przestań, proszę – szepnęła zakłopotana, a on w odpowiedzi zrobił kolejny krok w przód. Usidlił ją, choć ona wcale tego nie chciała. Nie wiedziała, co zrobić. Nie mogła wydostać się spod jego rąk. Na szyi Jessica czuła ciepły oddech Pierwotnego. Wiedziała, że jak Kol szybko nie przestanie to ta mu ulegnie i zrobi wszystko, co tylko by chciał. On jednak niespodziewanie cofnął się do tyłu i zachowywał się jakby cała wcześniejsza sytuacja nie miała nigdy miejsca.

***
- Jak poznałaś się z moją siostrą? – spytał z ciekawością dopijając już czwarte piwo odkąd usiadł wraz z Jessicą przy barze. Nie tańczyli, nie bawili się. Nie robili nic, co powinno robić się na imprezie oprócz picia. Nie interesowały ich tak prymitywne zajęcia dla zabicia czasu. Oni mieli własne. Rozmowę.
- Ojej… Kiedyś pracowałam w małym antykwariacie. Pewnego dnia przez drzwi weszła Rebekah rozpylając w całym pomieszczeniu swoją aurę doskonałości. Chciałam jej pomóc w poszukiwaniu książki, która ją interesowała jednak wyszło tak, że to ona pomogła mnie.
- Nie rozumiem. W jaki sposób? – dopytał się biorąc kolejny łyk trunku.
- Uratowała mi życie. – odpowiedziała dziewczyna bawiąc się papierową serwetką.
- Jak? – Kol nie dawał za wygraną. Musiał znać każdy szczegół nawet ten najdrobniejszy. Polubił Jess i wiedział, że kiedyś na pewno się zaprzyjaźnią i, że to właśnie dzięki niej kiedyś zapomni o Rachel.
- Stałam sobie spokojnie i przeglądałam tytuły książek, jakie mamy, aż tu nagle regał za mną zaczął się przewracać. Rebekah go zatrzymała. Do dziś nie mam pojęcia, w jaki sposób.
- Wampirza siła. – szepnął bardziej do siebie niż do niej.
- Hęę? Powiedziałeś coś? Nie usłyszałam przez muzykę – powiedziała i szczerze się uśmiechnęła.
- Nie Jess, nic nie mówiłem – odpowiedział i zawtórował jej uśmiechem.
- Jessica Kol, Jessica… Nie Jess – pouczyła go, a on zaczął śmiać się jak szaleniec.
Wiedział, że zdrobnienie od własnego imienia ją denerwuje i może się tak zwracać do niej tylko Reb… Jednak on pomimo tego, że znali się tak krótko już kochał się z nią droczyć.

***

 - Kol?
- Tak? – spytał rozglądając się po wielkim ogrodzie. Już dawno nie widział nic tak niezwykłego. No chyba, że Jess też wchodziła w grę. Wszędzie roznosił się ten niewiarygodny zapach róż. Jednak ich wygląd był chyba jeszcze piękniejszy niż zapach, a jego towarzyszka wyglądała idealnie wkomponowując się w obraz ogrodu z fontanną widniejącego za nią.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – pouczyła wąchając najbliższy krzew czerwonej róży.
- W takim razie, co miałem odpowiedzieć, mądralo? – zapytał siadając na kamiennej ławce.
- A skąd mam wiedzieć? Nie wiem wszystkiego – chichotała Jessica jak nastolatka, którą zresztą wciąż była, a spowodowane było to zapewne zbyt wielką dawką alkoholu we krwi.
- Aha. – mruknął odwracając się do niej tyłem. Jego kły boleśnie wyszły na wierzch, domagały się krwi, której on nie mógł załatwić. Nie w tamtym momencie. Po historii Jessie o jej cudownym uratowaniu przez Reb wiedział, że jego siostra nie wprowadziła jeszcze swej przyjaciółki do ich świata…, a on sam też nie zamierzał tego na razie robić.
- Kol coś się stało? – zapytała kładąc mu dłoń na plecach w geście pocieszenia i własnego zmartwienia. Pierwotny szybko odwrócił się na pięcie, dygnął i spytał z błyskiem w oku:
- Zatańczymy?
- Z chęcią bym to zrobiła, ale…
- Ale? – Pierwotny znów musiał wiedzieć wszystko.
- Nie potrafię – szepnęła zażenowana.
- Hęę? Nie dosłyszałem.
- Nie potrafię tańczyć! – krzyknęła wściekła.
- Jak to? – zapytał rozbawiony. Nawet nie myślał, że śmiech może wywołać u niego tak ostry ból brzucha.
- Normalnie. Zabierz mnie do domu – mruknęła.
- Teraz?
- Nie, poczekam na śnieg i Świętego Mikołaja. Oczywiście, że teraz! – kolejne mruknięcie.
- Nie bądź sarkastyczna Jess.
Nie znosiła jak ją pouczał. Nie znosiła jak ktokolwiek ją pouczał. Była dorosła. Mądra i urocza. Zawsze dostawała to, co chciała, jednak nie była rozpieszczona… zawsze dochodziła do tego tylko i wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Nie miała bogatych rodziców. Ona w ogóle nie miała rodziców. Całe swoje dzieciństwo spędziła przemieszczając się od jednej rodziny zastępczej do kolejnej. Brakowało jej miłości. I wiedziała, że na pewno nie dostanie jej od Kola Mikaelsona, więc gotowa była skończyć tą znajomość zanim ta jeszcze dobrze się rozpoczęła.

środa, 23 lipca 2014

The Kiss Goodnight - Prolog.

Hey Kochani Witajcie!
Miałam troszkę czasu na pisanie i wydaje mi się, że uda mi się zacząć nową historię.
Jednak byłam tak leniwa... Zresztą zobaczycie zaraz sami :D
Nie mam tylko pojęcia jak Wam się spodoba nowe opowiadanie. Liczę na opinie.

CZYTAM = KOMENTUJĘ

A teraz zapraszam do przeczytania prologu " The Kiss Goodnight" :)


- Nie mogę. Nie potrafię! - krzyczał rwiąc sobie włosy z głowy. 
- Dasz radę Kol tak jak zawsze - pocieszała go Ally - Miałeś już mnóstwo dziewczyn. Każdej wmawiałeś, że ją kochasz. Tym razem też dasz radę. 
- Ale ona jest inna. 
- W takim razie opowiedz mi o niej - powiedziała z ciekawością rozsiadając się wygodnie na kanapie po drugiej stronie pokoju. W ręku trzymała kubek parującej herbaty. Zawsze lubiła słuchać o kolejnych podbojach swojego najlepszego przyjaciela. Poznali się kilka lat temu na imprezie, na którą ona oczywiście nie chciała iść. Nie lubiła przebywać w jednym pomieszczeniu z ludźmi, których w ogóle nie znała. Była zupełnie inna od jej rówieśników. Jednak patrząc z perspektywy czasu stwierdziła, że nie żałuje. Był jej tak bliski, że nie wyobrażała sobie życia bez niego. Kochała go, kochała jak nikt inny. 
- Ona jest taka słodka, dobra, idealna...  Taka inna niż wszystkie. Zawsze wszystko musi wiedzieć najlepiej, ale to wcale nie jest denerwujące, wręcz przeciwnie. To cudowne. Kocham się z nią sprzeczać. Jednak jest mi źle, gdy po naszej kłótni nie odzywa się do mnie. Zawsze każe żyć mi tak jak chcę ja, nigdy nie wchodzi w grę dopasowanie się do innych. Czasem wydaje mi się, że jest aniołem, który zstąpił z nieba, a kiedy indziej, że wygnali ją z piekła, bo stanowiła konkurencję dla diabła. Nigdy nie wiem czy przyjaźni się ze mną, bo tego potrzebuje czy dlatego, że nie ma nikogo innego. Jestem okropny, nie mam pojęcia jak ktoś może się ze mną przyjaźnić...
- Na szczęście ja wiem - powiedziała Ally wcinając się Kolowi w pół zdania. 
Ale zacznijmy może od początku...


No to teraz już wiecie na czym polegało moje lenistwo...
Nie miałam siły na wymyślanie nowego imienia i charakteru głównej bohaterki... Bo do tego opowiadania Ally ze swoim charakterkiem była idealna :)

wtorek, 1 lipca 2014

Epilog

Too już ostatni rozdział mojego pierwszego w pełni ukończonego opowiadania. Jest mi smutno... Smutno, że zostawiam bohaterów nad którymi pracowałam ponad rok i Was moi czytelnicy... Nie mam zielonego pojęcia czy jeszcze kiedyś wrócę do blogosfery. Chciałabym to zrobić, ale każdego dnia zadaję sobie jedno nic nie znaczące pytanie "Po co?" Jak na razie muszę pozbyć się kłopotów, których mam teraz mnóstwo.. 
Ale to nie ważne... Czytajcie Epilog.... 
PS. Proszę każdego kto czytał moje opowiadanie o symboliczny komentarz... Z góry dziękuję... 
PSS. Kocham Was... Ianka <3 

Kol Mikaelson szybkim krokiem przemierzał uliczkę cmentarza. Zmierzał w to samo miejsce już od roku. Każdego dnia tam był, nie potrafił nie przychodzić w to miejsce. Był im to winny. To właśnie przez własną głupotę stracił narzeczoną i własne dziecko. Codziennie rozmyślał jak wyglądałoby jego życie gdyby zareagował inaczej. Może byłby teraz szczęśliwy?
- Cześć Kochanie. Wiesz, że Cię kocham prawda? A teraz mam dla ciebie nowe wieści. Rebekah z twoim ojcem postanowili się pobrać. Fantastycznie nie sądzisz? Mieli to zrobić już dawno, ale tak jakby pokrzyżowałaś im plany. Pewnie widziałaś stamtąd gdzie jesteś, że pierwsze miesiące po twoim odejściu były dla nas stosunkowo trudne. Jednak niektórzy już powoli się przyzwyczajają do takiego stanu rzeczy. Mamy na to całą wieczność. Brakuje mi ciebie, wiesz? Brakuje mi twoich nieśmiałych uśmiechów, spojrzenia wyrażającego satysfakcję zza tych twoich wielkich okularów. Do dziś nie pojmuję, czemu je nosiłaś? Ojj słoneczko. Pamiętasz tą książkę, którą kiedyś razem czytaliśmy? Wczoraj w końcu ją skończyłem. Trwało to strasznie długo, ale to chyba, dlatego, że za bardzo przypominała mi ciebie. To, co zrobiłaś nam wszystkim wcale nie było miłe, wiesz? Ale skończmy już z tym całym gadaniem o tym jak mi trudno. A trudno mi potwornie. Twój przyrodni brat wczoraj wieczorem przeprowadził się do Paryża. Stwierdził, że skoro to miasto miłości to może i on kogoś znajdzie. Klaus wraz z Caroline spodziewają się drugiego dziecka. Jak na razie ich córka Ally bardzo przypomina mi ciebie. Jest taka nieśmiała i mądra jak na swoje kilka miesięcy. Mam nadzieję, że w życiu nie spotka jakiegoś sarkastycznego wampira, który popsuje jej życie. Ally słoneczko tak bardzo bym chciał cię spotkać. Tak bardzo bym chciał poczuć słodycz twych ust, obrzucać cię bitą śmietaną w jakiejś przydrożnej restauracji i słuchać twojego pięknego głosu. Byłaś wspaniała wiesz? Nadal jesteś. Rano byłem w domu, który Ci kiedyś podarowałem. Chyba spędziłem tam najlepsze chwile mojego życia. Wszystkie wiązały się z Tobą, co mnie wcale nie dziwi. Nie dziwi też chyba każdego, kto mnie zna. Byłaś taka dobra, we wszystkich znajdowałaś pozytywne cechy, nawet we mnie. Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem, że ktoś taki jak ja może się zakochać. Jednak wszystko zmieniło się, gdy spotkałem w barze pewną dziewczynę. Sądziłem, że jest nieśmiała. Chyba się nie myliłem. Chociaż minęło tyle czasu ja nadal pamiętam jak się poznaliśmy. Chyba od samego początku miałaś mnie dość, ale ja się nie poddawałem. I chyba wyszło Ci to na złe. Przepraszam aniele, przepraszam. To wszystko moja wina. Zawiniłem, zawsze psułem wszystko, co tylko mogłem jednak ty zawsze byłaś przy mnie i mówiłaś, że będzie lepiej. Okay? Okay. Mała tak naprawdę nigdy Tobą nie gardziłem. Sam nawet nie wiem, czemu tak powiedziałem. To prawda nie chciałem dzieci, już na pewno nie w tamtym momencie. Twoja miłość zostałaby wtedy podzielona tak samo jak twój czas. A ja rok temu byłem zbyt wielkim gówniarzem, aby zrozumieć, że nie byłym samotny. Nie dość, że miałbym miłość twoją to także tego dziecka. Byłem głupcem, nie próbuj zaprzeczać… Kochanie Ty moje, jak Wam tam jest? Na pewno wspaniale. Niebo musi być wspaniałe. Szkoda, że nigdy się tam nie dostanę. Nigdy więcej Cię nie zobaczę. Chciałbym się rozpłakać. Jednak kiedyś obiecałem sobie, że nie będę tego robił. W całym swoim życiu płakałem tylko raz. I to jeszcze przez ciebie. To okropne, prawda? A teraz jestem silny. Przynajmniej chcę taki być. Bez sensu życia jest to jednak niezwykle trudne. Nie chciałem Ci tego mówić wcześniej, ale poznałem kogoś. Mam nadzieję, że nie jesteś zła. Co prawda tylko się przyjaźnimy. Nie chcę, ani nie oczekuję niczego innego. Nie potrzebuję tego. Wiem, że nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. Jest to niemożliwe. Słyszysz mnie, prawda? Nie chce wiedzieć, że mówię sam do siebie. Jestem stary to prawda, ale jeszcze kompletnie nie zwariowałem. I mam nadzieję, że nigdy nie zwariuję. Rebekah by chyba tego nie przeżyła. Ja sam bym chyba tego nie przeżył. Wariowanie wcale nie jest fajne… Jest okropne. Niepanowanie nad własnym umysłem jest… hmm powiedzmy, że straszne. Ale tak naprawdę jest upokarzające. Ogólnie sama myśl, że nie wiesz, co robisz jest straszna. Boo powiedzmy, że zażyjesz mnóstwo tabletek nasennych. Chcesz z sobą skończyć. Ale jesteś na tyle głupi, że robisz to pod wpływem impulsu. Ojj kochanie przepraszam, zapomniałem… Twoja śmierć była niepotrzebna i głupia, aniele. Strasznie za tobą tęsknię. Nawet nie mam pojęcia ile razy już to powiedziałem – szepnął cicho gładząc kamienną płytę dłonią.
- Dziś jakieś trzy, a tak ogólnie to tysiąc dziewięćdziesiąt pięć razy – powiedziała brunetka siadając koło Pierwotnego na ławeczce. Jej włosy tak jak zawsze spływały kaskadą na plecy, a jej oczy nadal były tak samo szmaragdowe jak wcześniej…, choć to wszystko nie mogło być prawdziwe.
- Nie to niemożliwe. Ciebie nie może tu być – twarz Kola przybrała dziwny wyraz. Nie miał pojęcia, co zrobić. Siedzi nad grobem swojej ukochanej, a ona w jakiś niewytłumaczalny sposób znalazła się obok niego… żywa.
- Ale jestem Kol. Jestem – szepnęła i położyła swoją rękę na jego kolanie.
- Chyba właśnie zwariowałem. Kiedyś myślałem, że widzę Cię w sklepie gdzie spokojnie stałaś w kolejce, w kościelnej ławce, gdy tak słodko klęczałaś…, chociaż wolałbym, abyś robiła to przede mną, jeszcze później w kawiarni gdzie piłaś swą ulubioną kawę… Wariowałem zawsze, gdy Cię widziałem, a przynajmniej myślałem, że to robię. A teraz stoisz przede mną taka wyraźna, taka inna niż zawsze, lecz jednak tak samo piękna i kochana.
- W ciągu tego roku nigdy nie chciałam żebyś mnie widział, nie tak jak teraz. Zawsze napawałam się tym, że stoisz obok…. Rozmyślałam wtedy nad tym, co tliło się w twojej głowie.
- Ally?
- Tak? – Spytała patrząc się na swój własny pomnik. Był to dziwny widok. Nigdy nie myślała, że go dożyje. Jednak musiała tam spoglądać, ponieważ jej oczy nie mogły spotkać się z jego. Wiedziała, że gdyby tak się stało to nigdy nie wyjaśniłaby mu tego, co tak naprawdę chciała.
- Powiedz mi, że jesteś prawdziwa…, że twoje śmierć tak naprawdę była jednym wielkim kłamstwem… Zmieniłem się… Wiem, że byłem okropny, ale zmieniłem się… Wróć do mnie… Proszę, wróć do mnie wraz z naszym dzieckiem… Nie mogę dłużej żyć taki samotny… Nie mogę wstawać rano i czuć, że druga strona łóżka nadal jest zimna i pusta… To zbyt bolesne mój aniele…
- Już wróciłam Kol… Już jestem przy tobie. Nie chcę być nigdzie indziej, ani ja ani Julian… Nasze miejsce jest przy tobie tak samo jak twoje przy nas. Moja prowizoryczna śmierć była głupia jednak chciałam abyś się czegoś nauczył. I chyba już się nauczyłeś…
- Szybko się uczę… Nie musiałaś umierać - powiedział ze śmiechem wstając z ławki, szybko ściągnął też z niej Ally, którą mocno pocałował. Znów była jego. I żyli długo i bardzo szczęśliwie przepełnieni rozpierającą, wzajemną miłością.